"...Stąpił na lód, mając psy i sanie za sobą. Mniej zżyty z dziczą, nie wyczuł przestrogi, jaka skłoniła De Bara do poniechania pierwotnych zamierzeń. W pół drogi obrócił się, nagląc wilczary do szybszego chodu i wtedy usłyszał pod nogami głuchy, dygocący dźwięk. Zawahał się, nieruchomo tkwiąc na jednym miejscu. Dźwięk rósł, potężniał, przewalał się już po całym jeziorze od brzegu do brzegu niby grzechot toczących się kręglowych kul. Psy z głośnym skowytem runęły naprzód, lecz było za późno. Tuż za Filipem lód trzasł niby kruche szkło, a ziejąca przepaść pochłonęła sanie i zaprzęg. Steele błyskawicznie pojął, co się dzieje i pomknął do lądu, oddalonego mniej więcej o sto stóp, ile sił w nogach. Jeszcze dziesięć kroków i byłby ocalał. Oto jednak zawadził końcem rakiety o śnieżny kopczyk i potknął się fatalnie. Chciał paść na płask, wiedząc, że ten ruch może go zbawić. Nie zdołał! Lód pękł i Steele’a pociągnęło w dół…"