Robert Stone, nim jego szorstkie słowa zdążyły przebrzmieć, zrozumiał, że popełnił niewybaczalny błąd. Stojąca przed nim kobieta przestała się ciepło, życzliwie uśmiechać i z gniewu aż zacisnęła usta. Jej ciemne oczy błysnęły furią, po czym się zwęziły, napotkawszy wściekłe spojrzenie Roberta. Robert poczuł, że coś tu nie jest w porządku. Zawsze zwykł ważyć słowa, jednak rozdrażnienie, upał, przestawienie pór dnia po podróży lotniczej wzięły górę. Poza tym bardzo się martwił o swoją sześćdziesięciopięcioletnią matkę, Bessie Stone. Teraz dzięki swojej gafie stał twarzą w twarz z krańcowo rozgniewaną i do tego bardzo piękną kobietą. Szczupła sylwetka, małe, kształtne piersi – wszystkie jej zalety podkreślał strój w stylu wiejskim: niebieska drelichowa spódnica i biała bluzka. Robert nagle zapragnął, żeby wyszła zza kontuaru; chciał zobaczyć, czy jej nogi są równie kształtne jak reszta ciała. Była wysoka; miała około metra siedemdziesięciu. Śniada cera, wystające kości policzkowe i prawie czarne oczy pozwalały sądzić, że w jej żyłach płynie indiańska krew. Rysy jej twarzy były delikatne. Jej uśmiech, nim zniknął, ukazywał zmysłową linię ust i białe zęby. Miała dwadzieścia sześć, może dwadzieścia siedem lat. Jej włosy, gęste i lśniące, spadały jak hebanowy wodospad na plecy. Robert zastanawiał się, dokąd sięgają. Jest piękna, myślał, piękna i wściekła jak diabli.
Możesz dodawać nowe lub edytować istniejące tagi opisujące książkę. Pamiętaj tylko, że tagi powinny być pisane małymi literami oraz być dodawane pojedynczo: