"Każda chwila dnia miała swoją właściwość, swój walor i barwę, inną niż następna. Poranek ukazywał się na wierchu nagi, w jasnych stręczystych włosach, jak chłopiec po kąpieli. – Świt oznajmiał się długą, złotą surmą, jak archanioł. O świtaniu schodziły Panny różowe na łąki w koszulkach ze mglanej przędzy – a gdy rumakom Słońca grzywy już poza wierchem wychodu lśniące widać było, brały się za ręce i unosząc się naprzeciw, w świetle powietrza tajały. – Przedpołuń znaczył się tym, że pełgające w zdłużonych cieniach drzew Rosopije, dla mokrych, zielonych szat z barwą cieni równane, spijające wargami rosę z krawędzi światła, na klęczkach, dłońmi płaskimi o ziem wsparte, cofały się do kraju lasu, gdzie jak płaszcze porzucone ciemniły sie koło pni przez dzień cały. Tak samo południe i popołudnie, śródwieczerz i zmrok - wszystko się czymsi oznaczało. I były chwile nie ciąg jeden, który znużenie starości sprowadza."
Dodał: idalia
Dodano: 07 XII 2011 (ponad 13 lat temu)
Możesz dodawać nowe lub edytować istniejące tagi opisujące książkę. Pamiętaj tylko, że tagi powinny być pisane małymi literami oraz być dodawane pojedynczo: