Anna przekroczyła czterdziestkę. Była interesującą kobietą. Mówiono o niej z sympatią: "To mądra, rozsądna kobieta". Czasem dodawano nawet z podziwem: "To bardzo mądra kobieta". Jej gorąca dojrzałość budziła przyjemny niepokój - cieszyła jak skwarny dzień u schyłku lata. Taką ją ujrzał i odczuł Robert w listopadowy, mglisty wieczór. Przedstawiono ich sobie w pośpiechu na skrzyżowaniu ulic i odtąd spotykali się nieomal codziennie. Dzielił czas między Annę, szpital i pacjentów. Wymykał się z dyżurów do małej kawiarenki z różowymi światłami, żeby parząc wargi gorącą kawą i zerkając na wskazówki zegarka, mówić jej to wszystko, co powtarzają od niepamiętnych czasów zakochani. Poświęcał jej czas i piękne słowa. Anna poświęciła dla niego dotychczasowy ład życia - treść obrazu, na który składało się wnętrze domu wypełnione poza meblami - osobowością drugiego człowieka, z którym przeżyła kilkanaście szczęśliwych lat. Mieszkała teraz samotnie, pracowała jak dawniej i nic się pozornie w jej życiu nie zmieniło. Może jedynie malowane przez nią obrazy stały się pogodniejsze w wyrazie i to, że od chwili, gdy wprowadziła Roberta w krąg swoich przyjaciół i widywano ich wszędzie razem, zaczęto szeptać z konsternacją: "To przecież była taka mądra, rozsądna kobieta".