„Marianna” jest o Polsce. Polska rajcuje mnie najbardziej. Prowincja. Ten poszukiwany koniec świata. Tutaj płynie życie. Tylko czas nie. „Marianna” jest o mnie. O tym, jak strasznie nienawidzę Tego Wszystkiego. O świecie takim, jaki masz za oknem. Bezrobocie, zawistne sąsiadki pod drzwiami, tyle zmartwień nie pozwala spać. I marzenia cię zabijają, dzień po dniu, a rzeczywistość swoją drogą. No więc, co poeta chciał powiedzieć: trzech braci, Szymon, Grzegorz i Młodszy bujnęło się w jednej dziewczynie. Chcieli dać jej trochę szczęścia. Marianna przypomina im matkę. Stary ksiądz w przydeptanych bamboszach wywołuje jej ducha, używając kranówy zamiast wody święconej. Grzegorz maluje konfesjonał w kościele, a wysłannik kurii przylepia się do niego. Właściciel sklepu meblowego opłakuje sprzedaną kanapę, a dewotki przepływają pod domem jak pielgrzymki, rano, w południe, wieczorem, i Grzegorz oblewa je z okna zupą.