Autobiografia to tylko „coś w rodzaju życia” — może zawiera mniej konkretnych błędów faktycznych niż ich bywa w biografii, ale też jest z konieczności jeszcze bardziej ograniczona: zaczyna się później i kończy się przedwcześnie. Skoro nie sposób zamknąć księgi wspomnień dopiero na łożu śmierci, zakończenie musi być dowolne. Dokonując więc wyboru zakończę ten esej latami niepowodzeń, które nastąpiły po ogłoszeniu drukiem mojej pierwszej powieści. Klęska to również „coś w rodzaju” śmierci: meble sprzedane, szuflady opróżnione, w zaułku ciężarówka przedsiębiorstwa przewozowego czeka jak karawan, żeby cię zabrać do mniej kosztownego miejsca przeznaczenia. Poza tym i pod innym względem książka taka jak ta może być tylko „czymś w rodzaju życia”, ponieważ w ciągu sześćdziesięciu sześciu lat spędziłem prawie tyle samo czasu z postaciami zmyślonymi, ile z rzeczywistymi ludźmi. I doprawdy, chociaż los nie skąpił mi przyjaciół, ani rusz nie przypominam sobie żadnych anegdot o przyjaciołach sławnych bądź dobrze znanych — jedyne historie, które słabo zresztą pamiętam, to te, które sam napisałem.