Ostatnia powieść wielkiego pisarza amerykańskiego, wydana w roku jego śmierci. Na tle przebogatej, niezwykle wymyślnej artystycznie i pod wieloma względami nowatorskiej twóczości autora takich powieści jak "Wrzask i wściekłość" czy "Azyl" oraz nowel - uważanych za słupy milowe w rozwoju prozy nowoczesnej - "Koniokrady" są jakby żartobliwym, chwilami wręcz kpiarskim aktem pisarskiego wytchnienia, relaksu: przedstawiają arcyzabawne perypetie wynikłe z samowolnej wyprawy młodocianego bohatera tej powieści do miasta, uprowadzonym bez zgody właściciela samochodem dziadka, i kilkudniowej włóczęgi obfitującej w niesamowite atrakcje. Ale i w tej powieści Faulkner (który przyznał kiedyś, że spośród pisarzy, którzy wywarli wpływ na kształtowanie się jego postawy, największą rolę odegrał Henryk Sienkiewicz, piszący "ku pokrzepieniu serc") pozostał moralistą, stawiającym człowiekowi stanowcze wymagania etyczne. Dziadek wyjaśnia skruszonemu po całej eskapadzie "marnotrawnemu wnukowi": "Dżentelmen przyjmuje odpowiedzialność za swoje czyny i bierze na swoje barki ciężar ich konsekwencji, nawet jeśli sam nie był inicjatorem tych czynów, ale poszedł na ustępstwo, nie powiedział nie, choć wiedział, że powinien był to zrobić". A widząc zapłakaną buzię chłopca, dodaje: "A teraz idź i umyj twarz. Dżentelmen też płacze, ale zawsze potem myje twarz". Mało jest w literaturze światowej równie uroczych i bezpośrednich, wolnych od wszelkiego moralizatorstwa wykładów kodeksu postępowania honorowego!