Sam pomysł, że oto gigantyczne kraby atakują ludzi, wydaje mi się jak najbardziej interesujący, jednak chyba znacznie ciekawiej byłoby gdyby Guy N. Smith pozwolił swoim potworom nieco dłużej nękać pojedynczych, nieuzbrojonych bohaterów, zamiast od razu wystawiać przeciwko nim wojsko. Może po prostu kraby twardo kroczące do przodu pomimo tego, że są ze wszystkich stron ostrzeliwane przez czołgi to jednak lekka przesada? Dwoje nieszczęśników wyjeżdża do Walii i wkrótce tajemniczo znika na jednej z tamtejszych wysp. Wujek zaginionego młodzieńca odbywa więc podróż do miejsca, gdzie ostatnio widziano tę parę i w mgnieniu oka odkrywa, że: a) na wyspie można znaleźć ślady krabów-gigantów, b) bez większego problemu można się też natknąć na same kraby-giganty, c) dość łatwo spotkać też atrakcyjną młodą kobietę, z którą można będzie uprawiać niezobowiązujący seks kiedy kraby nie będą akurat nikogo spożywały. Bohater i jego seksowna znajoma co chwilę natykają się więc albo to na kraba, który próbuje ich wywęszyć (!), albo też na kraba, który akurat kogoś je, albo ewentualnie na kogoś, kto zaraz zostanie zjedzony przez całe stado krabów. W scenach alternatywnych nasi bohaterowie cieszą się niewyszukanym seksem i wymyślają sposoby na ocalenie świata. Szczęście ludzkości polega na tym, że na wyspie, gdzie rozgrywa się "Noc krabów" znajduje się akurat baza wojskowa, a żołnierze są bardziej niż chętni żeby dać skorupiakom porządny wycisk.