To dwie biografie: życiowa katastrofa i wątpliwy awans społeczny. Chłopak z dobrego domu ziemiańskiego, trochę lekkomyślny panicz, który powoli stacza się, by stać się niemalże stręczycielem i suterenem, utrzymankiem kochanki oraz prostej, prymitywnej niemalże dziewczyny ze stróżowskich suteryn, która wspina się po stopniach „kariery”, by w półświatkowej hierarchii stać się wyrafinowaną kokotą. Co tak naprawdę łączy te dzieci swoich czasów, które są jednocześnie przedstawicielami kawiarniano-hotelowego półświatka, w którym bogactwo miesza się z ubóstwem, a egoizm i brak jakichkolwiek uczuć moralnych, kształtuje losy ludzi. Otóż uważasz, była sobie raz jedna taka Aszantka, która mieszkała nad Wisłą i chodziła do magazynu. Co dzień raniutko musiała się zrywać z łóżka i pędzić na drugi koniec miasta po deszczu, po błocie, po śniegu, a potem szyć, szyć, szyć. Ż ją z tego szycia głowa bolała. No i raz przyszedł biały człowiek i wziął ją do niewoli. I wywiózł do takiego kraju, gdzie nie ma ani deszczu, ani błota, ani śniegu, tylko wciąż jest ciepło świeci słońce, tak jak u nas w czerwcu albo w lipcu. I tam Aszantka mieszkała sobie razem z nim w marmurowym pałacyku, w ogrodzie pełnym pachnących kwiatów i miała dużo ślicznych sukien i pereł i brylantów, i miała na zawołanie dużo służby, i nic nie robiła po całych dniach, tylko się bawiła, śmiała, tańczyła.