Mirosław Tić zwany Mirkiem, obudził się jak zwykle z silnym bólem głowy i potrzebą wypicia wielkiej ilości płynów. Leżał pomięty, w ubraniu na łóżku w swoim obskurnym, zaśmieconym, jednopokojowym mieszkaniu na parterze kamienicy. Na nocnej szafce spoczywały klucze do drzwi wejściowych. Mirek dobrze znał scenariusz: zeszłej nocy zalał się do nieprzytomności, więc gdy zamykali karczmę przynieśli go (lub przywieźli), do domu, wzięli jego klucze, otworzyli drzwi, rzucili jeszcze ubranego, na łóżko, zostawili klucze i odeszli, pozostawiając drzwi otwarte. I tak w mieszkaniu nie ma niczego, co można by było ukraść. Już dwa razy jak do tej pory, włamywali się do jego mieszkania i ani razu nic nie ukradli. Za drugim razem włamywacz nawet zostawił mu trochę pieniędzy na naprawę zamka. To była zaleta biedy - myślał skacowany Mirek.
fragment książki