Krótkie życie dane było Georgowi Heymowi: zaledwie zyskał rozgłos niewielkim tomem wierszy Wieczny dzień (1911), utonął wraz ze swoim przyjacielem Ernstem Balcke w Haweli. Śmierć ta od razu stała się przedmiotem legendy, do której przyczynił się zarówno niezwykły talent Heyma i jego młody wiek (miał zaledwie dwadzieścia cztery lata), jak i tematyka jego poezji, w której wręcz obsesyjnie powracały obrazy topielców. Nieuniknione było wrażenie, że poeta przewidział własny los, a wobec tego i w innych jego wizjach dopatrywano się mocy profetycznej. Pojawiły się nawet głosy że Heym dostrzegł w swoim czasie zbyt wiele groźnych zwiastunów aby zazdrosny los nie miał wymusić na nim milczenia. Jedno jest pewne: wypadek uświadomił wszystkim ogromną stratę, jaką poniosła literatura niemiecka. Formujący się dopiero ruch ekspresjonistyczny miał swoją pierwszą ofiarę i był nią poeta uznany za najwybitniejszego wśród rówieśników. Wkrótce potem śmierć dopadła dwóch innych, równie znamiennych poetów tego nurtu: Ernsta Stadlera, który poległ jesienią 1914 na froncie belgijskim, i Georga Trakla, który zaledwie parę dni później, zatruty kokainą, zmarł w krakowskim szpitalu garnizonowym (co upamiętnia kamienna tablica z fragmentem wiersza Śpiew pojmanego kosa).