Uleganie pokusom to prawdziwie męska cecha. A gdy w dodatku pokusa ma dwadzieścia parę lat, ładną buzię i zgrabną resztę, to każdy mężczyzna czuje się wręcz obowiązany ulec jej jak najszybciej. Kiedy milicjanci w parkowych krzakach znaleźli zwłoki młodej kobiety, a w jej torebce plik zdjęć pornograficznych, wydawać by się mogło, że zadanie przed sobą mają proste i łatwe - wystarczy tylko odnaleźć mężczyznę figurującego na zdjęciach i napisać akt oskarżenia. Nic bardziej mylnego! Milicjanci mają przed sobą moc ciężkiej pracy i sukces zawdzięczają wyłącznie nieograniczonej wyobraźni autorki: na podstawie sprzecznych rysopisów i fałszywego nazwiska, przy braku jakichkolwiek innych danych, w milionowym mieście udaje im się odnaleźć podejrzanego! Scotland Yard by się nie powstydził! Milicjanci - jak zwykle u Anny Kłodzińskiej - wykazują się niebywałym sprytem, a także wyjątkową uczciwością. Kiedy jeden z nich podszywa się pod pracownika elektrowni, żeby zajrzeć do mieszkania przestępcy, jest do tego doskonale przygotowany: odpowiedni blankiet, nazwisko lokatora, ołówek. Potrafi również odczytać licznik. Nie dość tego - nie zapomina także, żeby rozliczyć się z elektrownią z pobranej opłaty! To, że takim dzielnym milicjantom przestępca umyka sprzed samego nosa, wcale nie świadczy o ich nieudolności, a jest zwykłą koniecznością, inaczej bowiem powieść skończyłaby się zbyt szybko. W ogóle w tej powieści uczciwość odgrywa sporą rolę. Kazimierz Derbach, który chwilowo pełni obowiązki dyrektora i jest kandydatem do objęcia stanowiska dyrektora naczelnego, nominacji nie otrzymuje, ponieważ minister uważa, że dyrektor naczelny powinien być człowiekiem bez zarzutu. Ktoś podejrzany o morderstwo, mający do czynienia z milicją, nie mógłby właściwie zadbać o morale załogi. Większość nas nawet nie przypuszczała, że za minionego ustroju uczciwość była jednym z podstawowych kryteriów doboru kadry kierowniczej.