Komiks, o którym mowa poniżej, już na starcie otrzymał ode mnie kredyt zaufania. Raz – bo to Silver Surfer, bohater w Polsce raczej niszowy, znany jednak dzięki fantastycznemu występowi w „Mega Komiks” 2/99 , w którym to TM-Semic zaprezentowało dwie historie z jego udziałem: „Przypowieść” Stana Lee i Moebiusa oraz „W otchłani duszy” J.M. De Matteisa i Rona Garneya. W tych opowieściach twórcy wydobyli na światło dzienne prawdziwy potencjał Srebrnego Surfera. Dwa: bo to Straczynski, twórca świetnej serii sci-fi „Babylon 5” i takich tytułów jak „Rising Stars” (swego czasu wydawała ją Mandragora, jednak kłopoty licencyjne zdecydowały o zawieszeniu wydawania serii) czy runu w Amazing Spider-Man (jego fragment poznaliśmy dzięki inicjatywie Axel Springer). Straczynski to twórca, który potrafi z banalnego mainstreamu uczynić ekscytującą wędrówkę ramię w ramię z człowiekiem noszącym bagaż super-mocy. Wiadomo jednak, że jeśli oczekiwania są wysokie, wszelkie potknięcia będą rozliczane z krwiożerczą bezwzględnością. Herold Galactusa umiera. Powłoka zapewniająca mu niewrażliwość na lodowate zimno przestrzeni kosmicznej i odporność na ataki, zaczyna się psuć. A gdy mechanizm sprzężony z układem nerwowym jego właściciela ulegnie rozpadowi, skończy się życie Silver Surfera. Tę okrutna prawdę komunikuje naszemu bohaterowi sam Reed Richards (Mr. Fantastic z Fantastic Four), do którego Surfer przybywa po radę. To kwestia kilku tygodni, może miesiąca, nim mechanizm ostatecznie zabije Surfera. Co byście zrobili, gdybyście usłyszeli taką wiadomość? Nasz bohater postanawia odwiedzić swą rodzinną planetę – Zenn-la. Lecz zanim to zrobi, chce wyświadczyć ostatnią przysługę ludzkości. Jaką? Kogo spotka podczas swej ostatniej wędrówki między gwiazdami? Jaka decyzję podejmie natykając się na wyniszczającą dwa światy wojnę? Którą stronę wybierze, gdy obie są sobie równe? A może zrezygnuje z interwencji i ruszy przed siebie? By poznać odpowiedzi na te pytania trzeba już sięgnąć po „Requiem”.