Obdarzony muzycznym słuchem (wykrytym w trakcie przesłuchań do Szczecińskiego Chóru Chłopięcego Słowiki), oraz skrzypcami (przez wujka z Warszawy) – stanął przed bardzo jasno zarysowaną drogą życiową. Podążał nią najpierw w Podstawowej Szkole Muzycznej im. Tadeusza Szeligowskiego w Szczecinie, w klasie profesora Zygmunta Waltera. Później w Państwowej Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej I i II stopnia im. Karola Szymanowskiego w Warszawie, u profesora Franciszka Jurysa. Tuż przed studiami brał udział w festiwalu muzycznym National Music Camp w Interlochen, Michigan (U.S.A.), gdzie był między innymi koncertmistrzem The World Youth Symphony Orchestra. Nie skorzystał z możliwości rozpoczęcia nauki na jednym z amerykańskich uniwersytetów, ani z oferty natychmiastowego zasilenia orkiestry symfonicznej w boliwijskim La Paz. Powrócił do Warszawy, by podjąć studia w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina, w klasie ulubionego pedagoga Franciszka Jurysa, zakończone zdobyciem dyplomu z wyróżnieniem. Czas studiów to również początki aktywności koncertowej – solistycznej i kameralnej. Po studiach Jan Homa współpracował z Krajowym Biurem Koncertowym. Podjął również pracę w warszawskiej Orkiestrze Polskiego Radia i Telewizji, a później – w Orkiestrze Barokowej Concerto Avenna. Współpracował też z Zespołem Kameralistów Filharmonii Narodowej pod kierunkiem Karola Teutscha, oraz Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Narodowej (między innymi tournee w Japonii). Ciekaw świata, wygrał przesłuchanie do Królewskiej Filharmonicznej Orkiestry Flandryjskiej (Koninklijk Filharmonisch Orkest van Vlaanderen), w której pracował aż do początków XXI wieku. W międzyczasie założył Kwartet Smyczkowy Johannes, z którym koncertował w Belgii, Holandii, Niemczech i Polsce. W 2002 przyszedł czas na zmiany. J.H. po raz kolejny stanął w konkursowe szranki, zdobywając tym razem pozycję drugiego koncertmistrza w Filharmonii Brabanckiej (Het Brabants Orkest) w holenderskim Eindhoven, którą pełni do dziś. Homa pisał w młodości – jak prawie wszyscy. Myśl, aby ponownie, z sercem i determinacją chwycić za pióro, musiała w nim być zawsze obecna, choć nie na co dzień uświadamiana. Któregoś razu J.H. kupił sobie laptopa. – O, kupiłeś sobie laptopa! – zauważyła żona Ewa – wspaniała skrzypaczka, podpora kilku orkiestr symfonicznych w Beneluksie – śmiesznie, przecież masz już dwa komputery... Jana H. Zamurowało. – Faktycznie – powiedział ważąc słowa – mam już dwa komputery, ale one nie nadają się do moich celów... – Tak? To co masz zamiar robić z tym nowym? – Ja będę, będę... – Jan H. gorączkowo szukał czynności, która ciężarem gatunkowym usprawiedliwiłaby popełnione szaleństwo. – Tata będzie mi go pożyczał – pospieszyła w sukurs córka Dominika, wielojęzykowa, rozpianizowana i rozblogowana nastolatka. – To też, oczywiście – Jan H. poczuł się nieco lepiej, ale wiedział, że to nie wystarczy. – Oprócz tego będę również... – Grał w scrabble’a? – tryumfalnie podpowiedziała latorośl. – W pewnym sensie – Jan Antoni H. poczuł, że tym razem jest blisko. – Tak, to będzie jakiś tam rodzaj układania literek – kontynuował, zapalając się do stopniowo porywającej go wizji, gdy tymczasem domownicy dawno już stracili zainteresowanie dla jego niesprecyzowanych wynurzeń. I w pewnym sensie tak to się zaczęło. A jak się zaczęło, to już uparta natura Koziorożca i potomka żywieckich górali w jednym, nie pozwala skończyć. Wręcz przeciwnie. Pisanie staje się coraz ważniejsze, a literaturą okazuje się praktycznie wszystko. Nawet pies rasy okołojapońskiej, Akita (kitę ma rzeczywiście imponującą), oraz królik, który dopiero po kilku latach odkrył, że potrafi fruwać (prawdziwy latający Czestmir) potwierdzają tę tezę. [edytuj opis]