Cienka i niepozorna książka, którą najlepiej zdefiniuje określenie minipowieść idealnie nadaje się na lekturę jednego dnia. Nie ma tu wzniosłych miłości, ani spektakularnych upadków. Akcja jest, ale bez szału, przewidywalna i sztampowa. Mimo, że niektóre detale mogą zaskoczyć to całość już niekoniecznie. Widać, że autorka skupiła się na emocjach, uczuciach i przemyśleniach. Wprawdzie to dzięki temu czujemy się dobrze poinformowani co do stanu serca i umysłu bohaterów, ale chwilami zaczyna to być męczące, kiedy w trakcie ich rozmowy więcej jest myśli niż dialogu. Przecież nikt aż tak długo nie analizuje danej sytuacji!
A tak... powstała angielska bajka, ale niedopracowana. Piszę to z żalem, bo lubię czasem wziąć do rąk "czytadło". Tu jednak się rozczarowałam: minimum akcji, kiepskie dialogi i bohaterka, która wciąż powraca do rozczarowania miłosnego i z nerwów przygryza wargi [co skutkuje nawet krwawiącymi rankami].
Autorka nie przemyślała całości, chwilami miałam wrażenie, że przypadkowo usunęła fragmenty i przez to fabuła jest niekompletna. Plusy? Szczęśliwe zakończenie dające wiarę w prawdziwą miłość oraz boski i niezwykły Stuart.
Tym razem jednak sami zdecydujcie czy macie ochotę na spotkanie "W cieniu starych drzew".
całość recenzji:
http://czytelnicza-dusza.blogspot.com/2016/04/penny-jordan-w...