Na poprzednim tomie trochę się zawiodłam, więc czy teraz autorka powróciła do moich łask?
Tym razem główną bohaterką jest Ani, którą Melissa Marr przedstawiła nam już w „Królowej Lata”. Dziewczyna różni się od innych mieszańców przez co grozi jej niebezpieczeństwo. Ani nie zachowuje się jak na swój wiek i przez to dałabym jej o wiele więcej lat, gdyby magiczna cyfra nie wyskoczyła, kiedy czytałam książkę. Podobał mi się wątek romantyczny pomiędzy nią a Devlinem, bratem i sługą Sorchy z Wysokiego Dworu. Melissa Marr wprowadza do serii nową, intrygującą postać – Rae, tkaczkę snów.
W „Świetlistych cieniach” pojawia się zdecydowanie więcej walki, intryg, tajemnic i niebezpieczeństw, których tak brakowało mi w poprzednim tomie. Także wątek wojny pomiędzy dworami mocno się rozwija, na który tak liczyłam i pisałam o tym przy recenzji „Kruchej wieczności”. No i nie ma męczącego i nudzącego wątku miłosnego pomiędzy Sethem, Aislinn i Keenanem (bo praktycznie nie pojawiają się w tej części). Autorka potrafi momentami zaskakiwać, zwłaszcza na końcu. Ten tom wciągnął mnie szybko w swój świat, może przez to, że „Świetliste cienie” emanowały pewnego rodzaju mrokiem.
Cieszę się, że autorce udało się ponownie stworzyć wciągający świat i mam nadzieję, że ostatni tom będzie na równi ze „Świetlistymi cieniami” albo go nawet przebije.
http://magiczneksiazki.blogspot.com