"Aleja samobójców" to pierwszy kryminał wspólnie napisany przez znanego powszechnie w Polsce autora kryminałów Marka Krajewskiego oraz antropologa kultury Mariusza Czubaja.
Zawsze się zastanawiałam jak to jest napisać wspólnie książkę. Ile jest w niej z autora poczytnych kryminałów, ile z antropologa. Bo niewątpliwie łączy ona obie te dziedziny.
W pewnym luksusowym domu seniora, o wiele mówiącej nazwie Eden, znaleziono oskalpowane zwłoki jednego z pensjonariuszy, inwalidy jeżdżącego na wózku. W tym samym czasie zaginął inny pensjonariusz, znany i ceniony profesor ..... oczywiście antropologii kultury, którego specjalnością były rany symboliczne. Na miejscu zbrodni pojawia się nadinspektor Jarosław Pater, jednak prawie natychmiast sprawę przejmuje ABW czyli Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Mimo wyraźnego zakazu Pater postanawia na własną rękę odszukać sprawcę brutalnego morderstwa. "Pies gończy" rozpoczyna śledztwo.
Czytałam ten kryminał z mieszanymi uczuciami. Niby ciekawie zarysowana zagadka kryminalna, śledztwo prowadzone w miarę sprawnie, jednym słowem intryga wciąga czytelnika (przeczytałam ten kryminał w jeden wieczór - co ostatnio rzadko mi się zdarza). Jednak jest pewne ale....
Niezbyt przypadł mi do gustu sposób przedstawienia prowadzących śledztwo policjantów. W moim odczuciu detektyw, śledczy, policjant jednym słowem tzw. stróż prawa powinien być człowiekiem na wskroś kryształowym, świecącym przykładem, ewentualnie, aby był bliższy czytelnikowi, może być obdarzony niewielkimi wadami i słabostkami, często wzbudzającymi naszą sympatię. Tutaj jest jednak inaczej. Policjanci potrafią być równie brutalni jak przestępcy, nie stronią od przemocy, wulgaryzmów. W ich świecie na porządku dziennym jest zawiść, złośliwość, donosicielstwo. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że nie brak wśród nich przykładów lojalności, przyjaźni i współpracy.
Mimo wszystko rzeczywistość przedstawiona przez autorów wydała mi się zbyt przytłaczająca. Być może żyję chowając głowę w piasek i nie chcę zauważyć, że tak wygląda nasz obecny świat, ale wolę pozostać (przynajmniej jako czytelnik) w błogiej nieświadomości. "Romantyczna" wizja idealnego detektywa-dżentelmena jest mi mimo wszystko bliższa.
Nie oznacza to, że nadinspektor Pater nie wzbudził mojej sympatii. Podobała mi się jego dbałość o poprawność językową (tak rzadko dziś spotykaną), jego umiejętność empatii ukryta pod szorstką powierzchownością, a przede wszystkim upór z jakim dążył do wykrycia zbrodniarza.
Samo zakończenie było dla mnie zaskakujące, a pewne decyzje nadinspektora Patra (bardzo drażliwy na punkcie swego nazwiska, nie lubił gdy ktoś odmieniał je z użyciem literki "e") wręcz dziwiły (czy policjant rzeczywiście mógłby tak postąpić, czy to jest etyczne), choć w pewnym sensie spotkały się z moim zrozumieniem. Troszkę to zawile wygląda, ale nie chcę zdradzać zakończenia na wypadek gdyby ktoś jeszcze nie czytał, a miał zamiar to uczynić w przyszłości.