W jednej chwili świat zaczyna zmieniać się, noc wygrywać z dniem, a ludzkość tonąć w dezorientacji. Już nic nie jest pewne. Prócz świadomości, że już nic nie będzie takie jak dawniej. Poza tym ludzkość szczycąca się znajomością tak wielu dziedzin nauki, staje się całkowicie bezradna. Bańka mydlana pęka, a świat zmierza ku zagładzie. Ku stopniowemu końcowi, którego nie sposób było przewidzieć, a już tym bardziej zatrzymać.
Główna bohaterka – Julia, jest młodą dziewczyną wchodzącą dopiero w wiek nastoletni. Jest zwyczajna i zagubiona w nowej rzeczywistości. Czas, w którym poznajemy Julię jest przełomowy nie tylko dla ludzkości, dla naszej planety Ziemi, ale także dla niej osobiście. Główna bohaterka wkracza właśnie w czas przemian wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Mimo młodego wieku Julia zakochuje się po raz pierwszy w dotąd nieosiągalnym Sethcie. Wszystko to sprawia, że na Wiek cudów można spoglądać także przez pryzmat dorastania i problemów z nim związanych, zapominając niejednokrotnie o katastrofalnych w skutkach zmianach, które dzieją się w powieści Karen Thompson Walker.
„ Niektórzy mówią, że miłość to najsłodsze uczucie, najczystsza forma radości, ale to nieprawda: do takiego opisu pasuje nie miłość, lecz ulga.”
Część wizualna książki zdecydowanie przypadła mi do gustu. Okładka jest delikatna, trafiająca w sedno i nostalgiczna. Słowem – idealna. Jestem pewna, że przykuje wzrok i skłoni do spojrzenia na tylna okładkę, aby dowiedzieć się, o czym tak naprawdę jest ta powieść. I co zastanie po pierwszym zachwycie spowodowanym dostrzeżeniem okładki? Już wyjaśniam.
Zdecydowanie przypadł mi do gustu język używany przez autorkę. Kojarzył mi się z moją ukochaną serią Piąta fala napisaną przez Ricka Yanceya. Jakbym czytała nostalgiczną historię o końcu świata, który jest nam dobrze znany. Autorka nie szczędzi fantazyjnych porównań, czy inteligentnych przemyśleń. Zmusza czytelnika do głębszego wchłonięcia w uczucia bohaterów, co nie jest częstym zjawiskiem wśród literatury młodzieżowej, do której oczywiście owa książka należy.
Jeśli już mowa o refleksyjnej formie Wieku cudów nie sposób pominąć wady z nią związaną. Autorka tak skupiła się na tym, aby zapukać do naszych uczuć, obudzić niepokój czy współczucie, że zdecydowanie odbiło się to na tempie akcji. Cała powieść utrzymana jest w dość jednostajnym tempie. Bywają momenty, kiedy już mamy nadzieje na początek długo oczekiwanej akcji, aż tu znów autorka serwuje nam kolejną garść refleksji czy nowych informacji związanych z fabułą. W skrócie każdy tlący się zaledwie ogień zostaje ugaszony przez kubeł zimnej wody lub dwa.
W trakcie czytania Wieku cudów, już od pierwszych zdań czuć potencjał związany ze stylem autorki oraz z samym pomysłem. Ma się wrażenie, że ta książka będzie wyjątkowa, że zapadnie nam długo w pamięć, a może nawet ukradnie nam kilka cennych nocnych godzin. W praktyce jest inaczej. Na tę powieść potrzeba czasu, ochoty i nie rzadko nastroju. Wielbicielom szalonych zwrotów akcji powiem, aby szukali dalej. Jestem pewna, że ta pozycja znajdzie przychylne grono czytelników, bo ma potencjał, wprowadza w nastrój i intryguje, głównie pomysłem. Jednak dla mnie jest zaledwie połową tego, co dobra powieść powinna zawierać. I nawet naciągając na twarz maskę optymisty, pół nigdy nie będzie całością.