„Kleszcz – najnowsza powieść autorstwa Krzysztofa P. Łabenda w swej treści odbiega od tego, co autor prezentował czytelnikom w dwu poprzednich książkach („Pierścionek z cyrkonią”, „Wzgórze Młynarza”). Radość życia, miłość odnaleziona i spełniana po latach, smaki wina, muzyka schodzą w „Kleszczu” na plan dalszy. Na plan pierwszy wysuwają się inne wątki, z których jeden, tak sadzę, zasługuje na szczególną uwagę. Autor zajmuje się nie tylko mroczną stroną duszy ludzkiej, ale i na kartach swojej najnowszej powieści dotyka problematyki śmierci. Dla mnie „Kleszcz” to opowieść o śmierci.
Piotr Bonerski, bohater powieści Łabendy, pogrążony w śpiączce trafia do równoległego do realnego świata, na granicę miedzy życiem a śmiercią. Tam spotyka swoją śmierć – posłańca. Mal’akh, bo takie miano nosi owa śmierć, jawi się Piotrowi, jako kobieta w czarnym nikabie. Spełnia się tym samym trzeci ze znaków, mających zwiastować rychły zgon Bonerskiego, znaków, o których opowiadał Piotr Małgorzacie na kartach „Wzgórza Młynarza”.
Rozmowy prowadzone przez profesora Bonerskiego z jego śmiercią, jako żywo przypominają te, które mogliśmy odnaleźć w pierwszej powieści Łabendy pt. „Szczęśliwego Nowego Roku”. Odnoszę wrażenie, że autor od lat usiłuje się mierzyć z problemem śmierci, w pewien sposób oswoić go i nie do końca jest gotów zaakceptować i samą śmierć i to, że jest ona nieuchronna.
Śmierć na stronnicach „Kleszcza”, to także śmierć bratobójcza, śmierć, jako finał chorobliwego pożądania władzy. Ta powieść to także opowieść o śmierci człowieczeństwa. Ono umiera tu wielokrotnie: i w czasach Służby Bezpieczeństwa, która złamała bohatera „Kleszcza” – Józefa Zybertowicza, ale i w czasach rządów Pobożnych i Sprawiedliwych, koszmarze, jaki roi się pozostającemu w śpiączce Bonerskiemu.
Nie sposób oprzeć się także wrażeniu, że „Kleszcz” jest przestrogą przed tym, do czego mogą prowadzić wynaturzenia władzy, przestrogą przed śmiercią demokracji i państwa swobody myśli i wypowiedzi. „Kleszcz” jest ostrzeżeniem przed państwem totalitarnym.