" O Boże, znowu to samo"
Te słowa w powieści wypowiada główna bohaterka, po skończeniu a nawet w trakcie czytania, ja również je wypowiadałam. Dla mnie jest to książka-rozczarowanie. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest to pozycja słaba, po którą nie warto sięgać, ale na pewno jedna z gorszych w dorobku Jodi Picoult.
Trudno jednym zdaniem powiedzieć, co jest tematem przewodnim tej książki. Wydaje się, że to relacja matka - córka. Picoult pokazuje, jak ciężko być matką (choć głębiej nie analizuje tego zagadnienia), jak ciężko jest walczyć o dziecko (chronić je, być przy nim, zapewnić opiekę i spokój). W tej kwestii czuję pewien niedosyt.
Mariah White (matka) nie ma łatwego życia, jest kobietą po przejściach, wiele złego już ją spotkało na jej drodze, ale "co nas nie zabije, to nas wzmocni" - z takiej szarej gąski, sierotki Marysi przeobraża się w dojrzałą, asertywną, silną lwicę ("Była uczciwa i naiwna. Była"). Mariah na początku ukazana została jako bardzo zorganizowana osoba: jej życie było uporządkowane według planu, jakieś zajęcia, prace miały swoje miejsce w jej harmonogramie, co więcej, zajmowała się budowaniem miniaturowych domków z wykałaczek czy zapałek, czyli było to zajęcie wymagające precyzji, dokładności. Potem gdzieś to się zatraca, Mariah działa impulsywnie, pod wpływem chwili. I nie wiem tak do końca, czy wynika to z jej przemiany i tak miało być, czy autorka nie jest konsekwentna. Jeśli to pierwsze, to brak tutaj jakiejś "wewnętrznej walki" Mariah, oporów przed tym, co wykracza poza plan, co jest nowe i obce.
Colin White - mąż i ojciec, kiedyś gwiazda futbolu, idol nastolatek. Zawsze musi mieć, to co chce. Gdy napotka na swej drodze przeszkodę - usuwa ją (dosłownie i w przenośni). Notorycznie zdradza żonę (gdy ta "histeryzuje" - dla swojego świętego spokoju zamyka ją w ośrodku psychiatrycznym), gdy wdaje się w "poważny" romans (a żona i córka go na tym przyłapują) - rozwodzi się, żeni z kochanką, dziecko zostawia pod opieką żony i znowu ma swój spokój.
Faith White - mała dziewczynka, lubi klocki Lego, malowanie, balet, huśtawkę itd. Ot, normalne dziecko. Gdy widzi półnagiego tatusia i panią owiniętą w ręcznik wychodzącą z ich łazienki oraz reakcję na to zdarzenie swojej matki - zamyka się w sobie i przestaje mówić.
Czyli mamy rodzinę, która przeżywa swoje dramaty - dobry materiał na książkę, ale Picoult na tym nie przestaje:
"Czasami Mariah wygląda jak zwyczajna matka, a Faith niczym się nie różni od dziewczynki w jej wieku. Dopóki do mieszanki nie doda się Boga."
Mała Faith zaczyna mieć wizje, rozmawia z kobietą, którą nazywa Bogiem. Jest to jej Anioł Stróż, przy którym dziecko czuje się bezpieczne i szczęśliwe. Mariah jest zaniepokojona stanem córki, gdy ta cytuje Biblię, uzdrawia chorych i wskrzesza zmarłych czy wreszcie, gdy dziewczynka naznaczona zostaje stygmatami.
I tu zaczyna się bieganie "po specjalistach", media, Watykan, tłumy wiernych...
Mariah musi sprostać zadaniu matki w tych okolicznościach. Colin nagle postanawia walczyć o prawo do opieki nad córką - czyli znów lądujemy na sali rozpraw.
Powieść podejmuje kwestie rodzicielstwa, wiary - jaki jest nasz stosunek do cudów? W co jesteśmy skłonni wierzyć? Czy objawienia religijne to mistyfikacja? Czy za sprawą Faith nawet ateiści mogą uwierzyć? Jaką postać ma Bóg? Czy jest to mężczyzna czy kobieta? I dlaczego tak trudno nam przyjąć tę drugą możliwość?
"- Zawsze się zastanawiałam dlaczego Bóg ma być Ojcem - szepcze. - Ojcowie zawsze stawiają wymagania. To matki kochają bezwarunkowo, nie sądzisz?"
Jak zwykle, powieści Picoult mają wspólny mianownik: w "Jesieni cudów" znów mamy sądy, szpitale, choroby, postać dziecka, śmierć ( i zmartwychwstanie), miłość, zdrada.
O ile poprzednio byłam pod wrażeniem zaangażowania i pracy nad powieścią, jaką włożyła autorka, tak tutaj wydaje mi się, że powieść pisana było w pośpiechu, że nie jest całkiem dopracowana, że pisarka trochę się męczyła nad nią. Powieści Jodi Picoult nie są pisane wymagającym językiem, więc czyta się je łatwo i szybko, ale po skończeniu "Jesieni życia" pozostał mi, niestety, lekki posmak piołunu...
Po lekturze "Jesieni cudów", w moich notowaniach, Picoult ma tendencje zniżkowe, ale czytam dalej.
Opublikowane na:
http://dajprzeczytac.blogspot.com/