Jean Perdu, postać bezdyskusyjnie dramatyczna, leczy ludzi w sposób absolutnie cudowny. Książkami. Prowadzi księgarnię o nazwie Apteka Literacka. Znajduje się ona na barce ulokowanej na Sekwanie z widokiem na Pola Elizejskie. Umiejętności właściciela stawiają go w świetle najoryginalniejszego księgarza jakiego można spotkać i sprawiają, że ma wielu powracających klientów, czy też należałoby powiedzieć pacjentów.
Pan Perdu przygląda się danej osobie, zadaje jedno bądź dwa pytania, po czym doskonale wyczuwa jaki delikwent ma problem i poleca książkę, która pozwoli mu go rozwiązać, bądź spojrzeć pod lepszym kątem na swoją sytuację.
Mimo całej empatii i niecodziennych umiejętności Jean nie potrafi pomóc jednej jedynej osobie. Samemu sobie. Od dwudziestu jeden lat żyje niczym pustelnik, nie potrafiąc się wyrwać z okrutnego żalu i smutku. Kobieta, którą kochał nad życie odeszła, opuściła go i już nigdy nie próbowała wrócić. Dwadzieścia jeden lat nie pozwoliło mu się wyrwać z okowów tęsknoty i żalu. A sprawę ze swojej marnej egzystencji zdaje sobie dopiero po poznaniu Catherine, nowej sąsiadki, której w swym mniemaniu musi nieść pomoc.
To zupełnie nieszablonowa książka i zamknięcie jej w którymkolwiek gatunku byłoby pokrzywdzeniem. Jeśli ktoś będzie chciał przeczytać romans, to zawiedzie go nawał problemów psychiczno-emocjonalnych, z jakimi radzą sobie bohaterowie. Jeśli ktoś będzie szukał powieści psychologicznej natrafi na namiętny i tragiczny romans. Jedno, co można powiedzieć na pewno, to to, że książka opowiada o miłości. A miłość ma dziesiątki oblicz, z których co najmniej połowa znalazła umiejscowienie w powieści.
Jean Perdu obudzony prostym dotykiem, wstrząśnięty ludzką bliskością zaczyna sobie zdawać sprawę w jakie kajdany się zakuł. Z dnia na dzień, a właściwie z chwili na chwilę podejmuje życiową decyzję i zrywa ze swoją codziennością. W sposób dosłowny. Odwiązuje cumy barki i z całą Apteką Literacką wyrusza w daleką podróż do Prowansji, w trakcie której będą się działy rzeczy mniej i bardziej prawdopodobne, a napotkani ludzie w zamian za drobną pomoc zaoferują mu coś dużo dużo wspanialszego.
"W jego piersi zbudził się ptak i ostrożnie – zaskoczony, że jeszcze żyje – rozłożył skrzydła. Chciał się wydostać. Chciał otworzyć jego pierś i zabrać jego serce. Chciał wzlecieć do nieba.
– Jadę – wymamrotał Jean. – Jadę, Manon."
Nina George napisała tę książkę nie mogąc się pogodzić ze śmiercią ukochanego ojca. Jemu zresztą jest dedykowana. I po części rzeczywiście możemy w niej zaznać pocieszenia, co odebrałam bardzo osobiście. Poruszająca historia pięknej Manon i Jeana otworzyła przede mną pewną furtkę, dzięki której już wiem, że wcale nie musimy żegnać kogoś kochanego. Wręcz przeciwnie. Jego wspomnienie, głos i to jak na nas wpłynął na zawsze powinno pozostać w naszej pamięci i sercu. Po prostu któregoś dnia, kiedy pozwolimy wybrzmieć żałobie odkryjemy, że potrafimy dalej żyć, dalej cieszyć się z tego życia i czerpać z niego jak najwięcej.
Przede wszystkim jednak „Lawendowy pokój” prawi o poszukiwaniu. Sensu, szczęścia, wyjaśnienia. Fabuła płynie, podobnie jak Jean płynie na swojej barce. Mimo wielu zaskakujących sytuacji (zabawnych, wzruszających, dziwnych) nie mogłam się oprzeć wrażeniu kołysania. Czytając byłam zrelaksowana i spokojna. Piękno francuskich krajobrazów, charakterystyka regionów, które już z samej nazwy brzmią romantycznie, dotykało tego, za czym może tęsknić ludzkie serce. Serdeczność napotykanych po drodze ludzi, ich nietypowe problemy i indywidualizm charakterów pokazywały, że jest dookoła nas masa niewykorzystanego dobra, o które potykamy się codziennie, ale nie chce nam się po nie schylać. Autorka ma niesamowity talent do opisywania miejsc, pogody, jedzenia i ludzi w sposób niemal poetycki, ale tak, jak widzi to zwyczajny człowiek. Wydobyła te cechy, przywary i sytuacje, na które rzeczywiście zwraca się uwagę kontemplując piękno nocy, czy też poznając nowego znajomego.
Jean jako specjalista fachu twierdził, że nie każda książka jest dla każdego. Niektóre zostały napisane dla miliona osób, inne dla setki a znajdzie się też taka, która powstała, żeby pomóc jednej, jedynej osobie. „Lawendowy pokój” nie jest dla każdego, choć większość z nas pewnie ma taki w swoim umyśle. „Lawendowy pokój” to pewnego rodzaju podróż przez życie w formie niebanalnej przygody. Jest sam w sobie sprzecznością, bo porusza sytuacje skrajnie różne połączone w spójną, łagodną całość. Z jednej strony sączy nam do głowy mądrość i pocieszenie, a z drugiej jest tak niewiarygodnie lekka i przyjemna, że ciężko się od niej oderwać. Można się przy niej śmiać, można płakać, odpocząć, nauczyć się czegoś. Można znaleźć przyjaciela i poczuć ból złamanego, osamotnionego serca. Jeśli trafi w odpowiednie miejsce działa jak medykament polecony przez farmaceutę. Co więcej można ją spożywać w dowolnej ilości bez ryzyka przedawkowania. Polecam z całego serca.
"– Ma pan jakąś książkę o umieraniu?
– Nawet sporo – odparł Perdu. – O starzeniu się, o zachorowaniu na śmiertelną chorobę, o umieraniu powoli, szybko, w samotności, gdzieś na podłodze jakiegoś szpitala.
– Często zastanawiałam się, dlaczego nikt nie pisze już książek o życiu. Umrzeć potrafi każdy. Ale żyć?"
Recenzja dostępna na:
kanapaliteracka.pl