Do tej pory przeczytałam bardzo wiele świetnych powieści. Mała jest jednak liczba książek, do których nieprzerwanie wracam co jakiś czas, bo ich treść zaczarowała mnie tak mocno, że nie sposób nie przeczytać ich kolejny raz. I kolejny… W ostatnim czasie poznałam nowe wyjątkowe tytuły. Ale dopiero niedawno okazało się, że spotkałam lekturę wyśmienitą, w całości wręcz doskonałą. „Królowa lodów z Orchard Street” autorstwa Susan Jane Gilman okazała się wspaniałą historią. Dobrze przemyślaną, błyskotliwą i dopracowaną historią. Wciąga niesamowicie, oczarowuje klimatem, a bohaterka, choć trudna w obyciu, wprost nie da się nie polubić.
To niesamowite, jak mocno przywiązałam się do tej książki. Autorka świetnie poradziła sobie z napisaniem jej treści. Wykorzystała tło historyczne Ameryki Północnej, a szczególnie Nowego Jorku, do nakreślenia własnej powieści, w której prawdziwe wydarzenia stanowią część życia głównej bohaterki. I muszę Wam powiedzieć, że wyszło naprawdę nieźle! Śledzimy losy małej Malki, która własnym trudem dąży do sukcesu jako Lilian Dunkle, ale równocześnie jesteśmy świadkami XX-wiecznej historii, która odżywa na naszych oczach. Przyznam, że dzięki temu powieść stała się bardziej autentyczna, bardziej przyswajalna. Po pewnym czasie łatwo stracić poczucie, że czytamy jedynie książkę. Fabuła staje się wyraźnym obrazem, który prezentuje się lepiej niż niejeden film. A do tego niesamowicie wciąga!
Największym atutem jest jednak sama bohaterka. To ona jest centrum wszystkich zaistniałych wydarzeń w książce. Od początku, kiedy rozpoczyna życie jako mała imigrantka aż po sam koniec, gdy jest już starszą kobietą, znaną i bogatą twórczynią lodowego imperium. Śledzimy jej drogę z dwóch stron: ze wspomnień i aktualnego czasu. Nie jest to jednak zwykła, nazwijmy to, sucha relacja. Autorka potraktowała narrację bardzo bezpośrednio: czytelnik staje się aktywnym słuchaczem, kiedy to bohaterka opowiada każdą zaistniałą w jej życiu sytuację. Często używa zwrotów „moi mili”, albo „ukamienujcie mnie, ale…”, i są one kierowane do odbiorcy. Dzięki temu z łatwością można zaangażować się w taką lekturę. Osobiście wielokrotnie łapałam się na tym, że niesamowicie mocno przeżywam relacjonowane wydarzenia. Jakbym była w samym ich środku! A sama bohaterka stała się bardziej bliska - wykreowana w ten sposób, iż pozostaje ona w stałym kontakcie z czytelnikiem sprawia, że obdarzamy ją ogromną sympatią.
W dużej mierze autorka przykuwa uwagę do detali, jednak opisuje je w bardzo inteligentny sposób. Nie przesadza z opisami, nie dorzuca zbędnych wątków. Skupia się tylko i wyłącznie na tym, co ważne. Fakt, powieść liczy sobie prawie 600 stron tekstu, jednak nakłada się na to wiele lat z życia naszej bohaterki, a jest to obraz bardzo ciekawy. Dodajmy, że to nasza bohaterka prowadzi relację, więc nie ma miejsca na czczą gadkę o pogodzie czy też o szerokich planach postaci „co też włożyć na siebie?”. Bardzo spójna i wartka historia, fantastycznie wciąga od pierwszej strony. Czas na takiej lekturze upływa bardzo szybko, a na pewno nie jest on stracony…
Czytałam wiele powieści, w których autorzy wykorzystywali tło historyczne do przygód swoich bohaterów. Jednak ten tytuł okazał się najlepszym z nich. Gilman stworzyła niebanalną, ale jakże autentyczną historię, która niesamowicie zapada w pamięć. „Królowa lodów z Orchard Street” okazała się niebywale przyjemną i wciągającą powieścią, gdzie nic nie jest idealne i kolorowe, a każda chwila z główną bohaterką to jednocześnie poruszający moment jak i ciekawe doświadczenie. Bywa przygnębiająca, ale jednocześnie potrafi mocno rozbawić. Świetnie poprawia nastrój i z pewnością przypadnie do gustu każdemu, kto po nią sięgnie. Serdecznie polecam!