Pełna recenzja ze zdjęciami dostępna tu:
https://inkoholiczka.wordpress.com/
Terraformacja ogarnęła wszystkie planety Układu Słonecznego, od Marsa po Pluton. Na Czerwonej Planecie tym razem nie sam Matt Damon, którego na gwałt trzeba ratować, a całe zastępy górników. Pod bucikiem niejakiej Octavii Luny, dyrygującej nimi z Księżyca, w pocie czoła i wszystkiego innego wydobywają helium-3. Harują jako ci pionierzy, przygotowując Marsa dla innych ludzi. I wśród Czerwonych jednak są równi i równiejsi – plemiona Gamma i Lambda darzą się namiętną nienawiścią, a na największy szacunek społeczeństwa zasługują Helldiverzy – nieliczne najtęższe, najodważniejsze i najzwinniejsze młodziany pracujące przy samych wiertłach, w najcięższych i najgorętszych warunkach.
Jeden z nich, o wdzięcznym imieniu Darrow wiedzie sobie w MRLu (Marsjańskiej Republice Ludowej) kwiecisty i pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji żywot typowego szesnastolatka, mianowicie ustatkowany jest w każdym calu – ma żonę, własne mieszkanie, ciepłą (a nawet gorącą) posadkę i stabilność finansową. Jednak jego połowicy Eo marzy się coś więcej. Cytując klasyka „chłop, co w rękach łamie sztaby nie oprze się woli baby” – raczej nie inaczej było i z naszym Heldajwerusiem. Chwilę później Państwo Darrowowie już dokonują szeregu brawurowych przedsięwzięć, które dla jednego z nich owocuje dokonaniem żywota, a dla drugiego zmianą gatunku i dowiedzeniem sie wielu rzeczy, ktorych dowiedzieć się nie chciało. No ale. Kości zostały rzucone, Rubikon się przekroczył, a co się zobaczyło, to się nie odzobaczy.
Dobra. Żarty żartami, ale kreacja tego świata jest zaiste przebombowa. Kłaniam sie tu w pas Pierce’owi Brownowi. Tu buty grawitacyjne, tam dystopijny porządek wszechświata, na lewo znów statek kosmiczny dryfuje majestatycznie przez niebo, a na prawo z kolei hierarchia społeczna oparta na kolorowych kastach. Zupełnie inny, odmienny od naszego świat – a jednak jak się dobrze wgapić to są pewne punkty styczne. Patrzę i widzę i widzę, że wszystko teraz zmierza ku maksymalnemu wyspecjalizowaniu, które wkrada się w niemal wszystkie rejony naszego życia – liceum ogólnokształcące już praktycznie nie istnieje, a jak chcę pójść do lekarza to już sama muszę dobrze wiedzieć co mi dolega. Tak, wiem, że nic nie dzieje się bez przyczyny i że czemuś to przecież służy – zmierzam do tego, że w Red Rising zostało to posunięte do skrajnych, niemal absurdalnych granic.
To jedna z najlepszych książek około-science-fictionowych, jakie ostatnimi czasy miałam okazję czytać. Przyznam się szczerze, że spodziewałam się czegoś leciuteńkiego z nurtu young adult – inspiracja grecką mitologią sprawiła, że podświadomie oczekiwałam czegoś w stylu Piersi…, tfu!…, „Percy’ego Jacksona i bogów olimpijskich”. Spodziewałam się tego i dzięki Bogu tego nie dostałam. Książka Browna wciągnęła mnie tak bardzo, że czytałam ją niemalże wszędzie, a kończąc ostatnią stronę pierwszego tomu już trzymałam otwarty prolog z drugiego, żeby nie musieć się odrywać ani na moment.