Można pięknie pisać o miłości. Ale czy da się pięknie napisać o… śmierci? Richard Flanagan długo pracował nad swoją powieścią. Dopytywał, dopracowywał, aż w końcu powstała: treściwa, trudna, prawdziwa. Z pewnością dobra, bo świadczą o tym pozytywne słowa czytelników i zdobyta przez autora nagroda Bookera. Ja miałam z nią niebywały problem, bowiem z jednej strony czułam się niesamowicie zauroczona językiem i to, w jaki sposób opowiedział mi tę historię. Z drugiej natomiast opisywany byt jeńców stawał się z każdą stroną coraz bardziej przytłaczający. Nie mogłam jednak odpuścić. Bo „Ścieżki północy” to taka książka, którą trzeba przeczytać. Przeczytać i poczuć na własnej skórze, jak autentyczna i piękna może być historia o wojnie, o obozie, o jeńcach dotkniętych śmiertelną chorobą…
Dorrigo Evans to młody chirurg, który trafia do japońskiego obozu, gdzie jeńcy są wykorzystywani do budowy Linii Kolejowej w Birmie. Razem z innymi internowanymi walczy z głodem, chorobami, biciem i trudami pracy, jaki nakładają na nich Japończycy. Uwięziony w dżungli desperacko walczy o przetrwanie i ocalenie podlegających mu żołnierzy. Jedyną rzeczą, jaka pozwala mu choć na chwilę zapomnieć o tym, gdzie się znajduje, jest wspomnienie romansu z żoną swego wuja. Jednak później, kiedy niespodziewanie dowie się prawdy, jego świat zmieni się na zawsze.
„Szczęśliwy człowiek nie ma przeszłości, a nieszczęśliwy nie ma nic poza nią.” [str. 11]
W pewnych momentach lektury czułam, że coraz ciężej mi się ją czyta. Jednak za każdym razem, kiedy ją odkładałam, znowu musiałam do niej szybko wrócić. I tak za każdym razem, do ostatniej kartki. Wielu czytelnikom z pewnością sprawi ona trudność – autor opowiada o wszystkim wprost, nie koloryzuje, stawia na autentyczność. Pokazuje prawdziwość uczuć, jakie człowiek odczuwa nie tylko przy miłosnym uniesieniu, ale też wtedy, gdy w oczy zagląda mu śmierć. Spodobało mi się to, że chociaż uczucia, tak dosadne w każdym calu, nie wychodzą poza granicę dobrego smaku. Pozostawia niedopowiedzenia, pobudza czytelniczą wyobraźnię. Nawet przerzucając akcję do rzeczywistości łagrowej Flanagan nie szczędzi słów opisujących głód, bicie, choroby. A jednak nie mamy ochoty pominąć tych fragmentów lub, co gorsza, odłożyć książkę. Umiejętnie stworzył historię, która bez względu na treść fascynuje. I w dodatku głęboko zapada w pamięć.
„[…]opuścić jednego ze swoich towarzyszy to tak, jak gdyby opuścić samego siebie.” [str. 203]
„Ścieżki północy” to mocno wartościowa powieść. Nie warto uprzedzać się do niej przez realia obozu czy po prostu stwierdzeniem, że nie pasuje do naszego gustu czytelnika. Książka Richarda Flanagana to ten rodzaj historii, którą trzeba poznać. Świetnie się ją czyta mimo lekko przytłaczającego tekstu (a to też dopiero we fragmencie o przetrwaniu jeńców), a opowieść w niej zawarta naprawdę daje do myślenia. Fascynujący obraz człowieka, który w wędrówce przez życie dostrzega to, co jest ważne i ważniejsze, a finał tej wędrówki pokazuje mu prawdę o nim samym. Niebywale autentyczna powieść.
Serdecznie polecam!
*str. 90