"Księżniczka z lodu" jest tak niesamowicie interesująca jak "Klan".
Postacie tak ciekawe jak w "M jak Miłość", chociaż łatwiej je zapamiętać.
A Camilla Lackberg to pisarka która umie dobrze pisać, ale przez mnóstwo powtórzeń akcja powieści zwalnia. Czytelnik, czyli ja zastanawiam się warto czy nie warto wertować, stronę po stronie. Do tego zagadka, która jest w istocie prosta, udało mi się wytypować mordercę.
Przejdźmy do plusów, a jest ich troszkę. Powieść ma swój klimat, postacie są wiarygodne, miejscami autorce udaje się nas nieco rozśmieszyć. Ciekawy jest wątek miłosny, dobrze i przyjemnie opisany. Cała fabuła jest tak prawdopodobna jak rzeczywistość. Kryminał jest w miarę dobrze napisany, ale ani razu nie musiałem sięgać po słownik by się dowiedzieć co jakie słowo znaczy. Dodam że "pożyczka" szefa miejscowej komendy policji, robi furorę, że hej. Chodzi mi o kępkę włosów przykrywających łysinę Melberga, a w najciekawszych momentach ją odsłaniającą.
Może po krótce opowiem o akcji. Erika dziennikarka i autorka paru biografii, znajduje ciało martwej przyjaciółki z dzieciństwa Aleksandry. Sine ciało leży w wannie z lodem, a przedramiona ofiary są pocięte żyletką. Rodzice i wszyscy bliscy Alex są załamani, do tego okazuje się że ofiara była w ciąży, ale nie z mężem Henrikiem. Przyjeżdżała w weekendy do rodzinnej wsi i miała w niej kochanka, a nawet dwóch. Śledztwo wykazało że jednym z nich był malarz Anders, który był widziany w dniu śmierci Alex w jej domu. Zostaje on aresztowany, ale okazuje się że ma alibi. Mamy też wątek miłosny. Policjant Patrick, kocha się w Erice i jest to miłość odwzajemniona. To jeden z najlepszych wątków tej długawej powieści.