Cecelia Ahern znana jest z pisania niezwykle wzruszających i czarujących w swej realności i prostocie powieści romantycznych. Postanowiłam nieco bliżej zapoznać się z jej twórczością i gdy o filmie "Love, Rosie" zrobiło się głośno, stwierdziłam, że swoją przygodę zacznę właśnie od tej pozycji. O samej historii, wydanej także wcześniej pod tytułem "Na końcu tęczy", słyszałam tak wiele pozytywnych opinii, że nie zwlekałam ani chwili i natychmiast ruszyłam do biblioteki. W bardzo krótkim czasie, zaczęłam dosłownie żyć tą historią. Te wakacje są dla mnie raczej pracowite, więc świadomość, że muszę przetrwać cały dzień, żeby wieczorem znów sięgnąć po lekturę, była dla mnie dość nieznośna i przytłaczająca. Zawsze jednak było to niezwykle miłe spotkanie.
Rosie i Alex znają się od wczesnego dzieciństwa - razem dorastali, pakowali się w kłopoty i świętowali sukcesy. Niestety pewnego dnia rodzina Alexa przeprowadza się z Irlandii do USA. Od tej pory przyjaciele kontaktują się ze sobą głównie przez Internet. Dzielą się ze sobą niemal wszystkimi przeżyciami starając się zrobić wszystko, aby nie stracić tej cudownej relacji. Wszystko zaczyna się komplikować, gdy oboje niezależnie od siebie zaczynają odkrywać, że być może to nie jest tylko przyjaźń, ale i głębsze uczucie. Happy end? Rozczarowanie? Jak zakończy się ta historia musicie sprawdzić sami - zdradzę wam tylko, że jest zaskakująca i zupełnie odmienna od wszystkich podobnych opowieści.
Już pierwsze strony powieści przykuwają uwagę czytelnika. Książka nie jest pisana w tradycyjny sposób - to zbiór wszystkich możliwych do zapisania interakcji między głównymi bohaterami. Są to listy, zapisy z chatów, kartki świąteczne, sms-y i e-maile. Nie pojawiają się żadne fragmenty, które działyby się bez użycia pióra czy klawiatury. Jest to niezwykle oryginalny pomysł, co sprawia, że "Love, Rosie" dość mocno zapada w pamięć, nie tylko z powodu ciekawiej fabuły, ale także odmiennej formy.
Spodobało mi się to, że autorka postanowiła pozostać realistką i nie przenosić swojej historii w świat spełnionych oczekiwań i idealizmu postaci. Alex i Rosie to osoby, które non stop uczą się życia, popełniają błędy i wyciągają z nich wnioski. Nie zawsze mogą dostać to, czego chcą. Nie każde ich marzenie może się spełnić. Ich życia nie są usiane płatkami róż, są raczej pełne rzucanych pod nogi kłód. Pozbawienie fabuły nadmiernego optymizmu sprawia, że historia staje się nam bliższa, zupełnie jakby dotyczyła naszych przyjaciół czy nawet rodziców.
Uwielbiam cytaty. Tutaj znajdziecie ich całkiem dużo. Nie są to frazesy, ale bardzo życiowe wskazówki. Bardzo często pokazują odmienny, czasem nawet zaskakujący, sposób widzenia świata. Mogą się stać inspiracją, sposobem na walkę z depresją, albo zwyczajnie dobrą radą i pocieszeniem. Można się z nich wiele nauczyć lub po prostu potraktować jako miły dodatek do lektury.
"Love, Rosie" to cudowna historia o przyjaźni. Cecelia Ahern doskonale pokazała, jak ważne jest jej pielęgnowanie nawet po wielu latach. Krótko po lekturze postanowiłam obejrzeć też film o tym samym tytule. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że nie udało się uchwycić w ekranizacji, tego, co czyni książkę tak oryginalną i ciekawą. Wiele fragmentów zmieniono, jednak "Love, Rosie" jest dość dobrym filmem. To w szczególności jego fanom polecam tę książkę. Jestem pewna, że zakochacie się w niej tak mocno jak ja. Polecam!
Więcej moich recenzji na:
http://life-is-short-make-it-happy.blogspot.com