W połowie XIV wieku szalejąca w Europie dżuma zbierała obfite żniwo w postaci ludzkich żywotów. Szacuje się, że ofiarą czarnej śmierci padła 1/3 ówczesnej populacji kontynentu. Alternatywna historia świata, przedstawiona przez Kima Stanleya Robinsona w książce „Lata ryżu i soli”, zaczyna się właśnie od tamtych czasów. Tyle tylko, że u amerykańskiego fantasty epidemia uśmierca prawie wszystkich rdzennych Europejczyków. Tym samym kultura chrześcijańska praktycznie przestaje istnieć, a nawet jeśli gdzieś zachowały się małe społeczności, to nie mają one żadnego wpływu na losy ludzkości.
Głównymi motorami napędowymi cywilizacji są systemy religijne lub filozoficzno-religijne: islam, buddyzm, hinduizm oraz chiński konfucjanizm i daoizm. Nietrudno się domyśleć, że w tej, z naszej perspektywy jakże zmienionej rzeczywistości, również dochodzić będzie do rywalizacji, a nieraz do konfrontacji pomiędzy najważniejszymi siłami – od końcówki średniowiecza do ery nowożytnej pierwsze skrzypce grają Chiny, państwa muzułmańskie (później najmocniej osłabione przez wieloletnią wojnę) oraz Indie. W Ameryce Północnej zaistniała liga plemion, które dzięki zjednoczeniu oparły się kolonializmowi, ale Inkowie poradzili już sobie znacznie gorzej – w czasach nam współczesnych ich kontynent należy do opóźnionych w rozwoju. Biorąc pod uwagę postępującą islamizację Europy czy rozwój gospodarczy Państwa Środka i Indii, zaprezentowany w powieści obraz nie jest ani dziwny, ani wydumany. Gdy jedna z postaci wypowiada kwestię, że wszyscy kupują u Chińczyków, czytelnikowi nie pozostaje nic innego jak tylko uśmiechnąć się i przytaknąć.
Wiele najistotniejszych wydarzeń w świecie Robinsona wykazuje bliźniacze podobieństwo do znanych nam z historii. Dla przykładu: chińscy marynarze dopływają do Nowego Świata i jako pierwsi nawiązują kontakty z miejscową ludnością, co owocuje kolonizacją obu Ameryk, a dwójka uczonych, z których jeden był alchemikiem, dokonuje imponujących odkryć m.in. w zakresie właściwości światła, dźwięku i próżni. Znacznie później totalna wojna (coś jak I wojna światowa) pochłania miliony ofiar, wyniszcza uczestniczące w niej strony w nieznanym wcześniej stopniu. Po globalnym konflikcie, w Chinach dochodzi do społecznego, rewolucyjnego buntu wobec władzy generałów. W innym kraju kobieta-naukowiec bada możliwość rozczepienia atomu, ale zdaje sobie sprawę z konsekwencji swoich odkryć i dlatego chce, aby w przyszłości żadne państwo nie uzyskało zdecydowanej, militarnej przewagi nad innymi. Rozwój cywilizacyjny podąża więc mniej więcej tymi samymi ścieżkami, co w naszej rzeczywistości; nie widać też rozbieżności w jego tempie. Nowoczesność oznacza tutaj identyczne problemy: zanieczyszczenie środowiska, wymieranie gatunków, nierówną dystrybucję dóbr, zacofanie i głód w niektórych rejonach ziemi, wszechwładzę pieniądza itp. Najwyraźniej pisarz chciał przez to powiedzieć, że różniące ludzi rasy, narodowości i wyznania (bądź niewiara w absolut) w ujęciu szerszym tracą na ważności – większość cech jest dla homo sapiens wspólna, co dotyczy również tkwiącego w jednostkach i społeczeństwach potencjału.
W „Latach ryżu i soli” islam – szeroko rozpowszechniony i dominujący w całej Europie (Firanii) – ukazany został także przez pryzmat sztywnego patryjarchatu i tym samym zniewolenia piękniejszej połowy populacji; dochodzi tu także kwestia przeinaczania wiary, jej wykorzystywania oraz interpretowania według własnych potrzeb. Islam to religia zastała, która zmusza kobiety do ukrywania się pod czadorem, odrywa je od rodzin, utrzymuje w niewiedzy i analfabetyzmie. Wątki feministyczne, zaznaczone w książce bardzo wyraźne, nie dotyczą tylko państw muzułmańskich – kilka pań na przestrzeni wieków to postacie wyjątkowe, zdecydowane, niezwykle silne duchowo. Poza sułtanką, nawołującą do powrotu do religijnych korzeni i głoszącą równość obu płci przed obliczem Allaha, poznajemy także pełną życiowej mądrości, starszą Chinkę (jej mąż to filozof próbujący „pogodzić” Konfucjusza z Mahometem) oraz utalentowane kobiety nauki, które funkcjonują w dobie większej swobody społecznej. Te ostatnie, mimo trudnych warunków powojennych, rozwijają się intelektualnie, przyczyniają się do technicznego oraz kulturowego postępu, a jedna z nich charytatywnie pomaga okaleczonym weteranom. Inna uczona o niezwykle sceptycznym, racjonalistycznym podejściu do życia jest już zdeklarowaną feministką i nie kryje swoich lesbijskich preferencji.
Skoro zacząłem pisać o bohaterach, wypada wyjaśnić pewną, istotną rzecz: w tej powieści bohaterami są dusze z jednej jati (rodzaj wspólnoty powiązanej przeznaczeniem), pnące się po reinkarnacyjnej drabinie i odradzające się na przestrzeni siedmiu wieków, niekoniecznie w ludzkich ciałach. Wśród nich jest niepogodzony z porządkiem rzeczy i wszelkimi niesprawiedliwościami buntownik oraz typ spokojnego reformatora, dostrzegającego jasne strony (wszech)świata. W nowych wcieleniach spotykają się znowu, choć nie pamiętają o poprzednich egzystencjach lub pamiętają jedynie ich urywki. Po kolejnych życiach dusze te wędrują do bardo – buddyjskiej krainy zaświatów, gdzie ma miejsce boski sąd. Nie sposób opisać tu całej drogi członków jati, wyliczyć wszystkich inkarnacji, więc poprzestanę na powyższych informacjach.
Długiemu, bo trwającemu 67 lat, konfliktowi poświęcona jest ósma spośród dziesięciu ksiąg (rozdziałów). Autor przedstawił go z perspektywy kilku przyjaciół, chińskich żołnierzy, rzucanych przez dowództwo do kolejnych, na ogół bezsensownych, działań. Wystarczyła chwila, aby po jednym z nich pozostała jedynie ręka, co prowadzi do prostych wniosków o wartości istoty ludzkiej na froncie i braku jakiegokolwiek wpływu na własne życie szeregowego żołnierza. Robinsonowi udało się uchwycić zarówno najważniejsze prawdy o wojnie, jak i jej późniejsze konsekwencje społeczne i globalne. Ten właśnie rozdział oraz dwa kolejne, zamykające powieść, należą do najbardziej interesujących. W księdze dziesiątej pewien akademicki wykładowca traktuje zjawisko reinkarnacji już tylko metaforycznie, w kategoriach kształtowania i przekazania systemu wartości następnym pokoleniom oraz czysto biologicznych – przekazywania DNA dzieciom i „dyfuzji ze wszechświatem” po śmierci. Czyżby zatem podsumowaniem były słowa starego mędrca o tym, że historia to indywidualna tragedia (każdego czeka koniec) i społeczna komedia?
Wizja siedmiuset lat alternatywnej historii naszego globu może nie zapiera tchu w piersi i nie powoduje gorączkowego przewracania kartek, jest za to bardzo przemyślana i solidna, bo podparta wiedzą autora. Oryginalna konstrukcja wyróżnia „Lata ryżu i soli” i stanowi ważną zaletę. Pisarz zawarł tu liczne refleksje o życiu jako wiecznej drodze, ludzkich dążeniach, naturze boga, doskonaleniu się społeczeństw czy analizę cyklu „życia” cywilizacji, co ani na moment nie przybiera postaci pseudofilozoficznego bełkotu. Wydarzenia, zjawiska, wynalazki są znajome, choć ma się wrażenie pewnej luki, która wynika z braku „prawdziwej” Europy (chyba, że to tylko egocentryczne spojrzenie Europejczyka). Książkę trudno uznać za szczególnie ciężką do przełknięcia, choć duża ilość stron, liczne opisy i nieśpieszna narracja mogą zniechęcić niejednego czytelnika. Pierwsze, negatywne odczucie, dotyczące nieco drewnianego języka na wstępie, na szczęście szybko znika – dalej jest już tylko lepiej. Jakie są w takim razie mankamenty? Trochę na upartego można zarzucić niektórym fragmentom monotonię. Jednak jest coś, co mocno rzuca się w oczy – ilość błędów w polskim wydaniu znacznie wykracza poza średnią. Podwójne spacje, błędy stylistyczne, interpunkcyjne a nawet ortograficzne, jak również kompletny brak konsekwencji w numerowaniu podrozdziałów wpływają na końcową ocenę tej udanej, nietuzinkowej powieści. Aż prosi się o drugie, poprawione wydanie; przy okazji z nową okładką i wyraźniejszymi mapkami na początku każdego z rozdziałów. Tekst Robinsona doceniono w 2003 roku, przyznając mu nagrodę Locusa.