"Śnieżka padła martwa na podłogę. Czarownica uciekła. Zrozpaczone krasnoludki ułożyły Śnieżkę w szklanej trumnie.
-Jest taka piękna! Wygląda jakby spała..."
Co by się stało gdyby połączyć baśń o Królewnie Śnieżce i mit o Persefonie?
Najpewniej powstaliby "Porzuceni"...
Pierce umarła. Ranny ptak odleciał, czerwony szalik oplótł ręce i nogi, lustro wody zakryło jej twarz. Serce stanęło, ciało nie poczuło już nic. Pierce nie żyła. Czy na pewno?
Szklana trumna, w której dziewczynę zamknięto po śmierci nie otworzyła się wraz z jej powrotem do życia. Bo życie innych toczyło się dalej, lecz jakby za szkłem. Pierce wiedziała, że dzieje się coś złego, chciała otworzyć wieko, lecz książę się nie zjawiał, a ona była bezradna. Do czasu aż kopniakiem rozwaliła szklaną pokrywę, a wtedy świat się na nią zawalił.
"Wariatka. Dziwka. Szmata"
Wyzwiska były najmniejszym z nieszczęść jakie spadły na Pierce. Dziewczynie, która umarła, śmierć miała towarzyszyć jeszcze przez długi czas. Podziemie, Kraina Zmarłych, Wyspa Kości. Od tej pory te miejsca miały być jej domem. Żywa, a jednak należąca do władcy zmarłych. Kochająca i nienawidząca.
Pierce kroczy po cienkiej linii, w każdej chwili może się zachwiać, a Furie tylko czekają by to wykorzystać i skrzywdzić tych których kocha, tych którzy ją kochają.
Meg Cabot w swojej powieści "Porzuceni" wciąż operuje tajemnicami, gra na emocjach czytelnika nieustannie rozpoczynając historię, by przerwać ją tuż przed punktem kulminacyjnym. Jak długo można tak torturować? Okazuje się że bardzo długo. Opowieść o Pierce by przejść do najważniejszych wydarzeń najpierw musi zapoznać nas z tym co je poprzedzało. Konsekwencje wciąż mieszają się z przyczynami. W 1 połowie książki wspomnienia zdecydowanie górują, co czyni z "Odrzuconych" jedno wielki wprowadzenia do trylogii jaką ma być seria Cabot. Wprowadzenie pełne akcji i miłości, z zakończeniem w pewnym sensie zamkniętym, a zarazem pozostawiającym większość tajemnic bez rozwiązania. Nie wątpię, że w następnych częściach będzie się dużo działo.
Styl Meg Cabot wiele osób już zna. Niektórych może on denerwować, inni go uwielbiają. Myślę, że w tej powieści doświadczyłam równocześnie tych dwóch odczuć. Namnożenie w takiej ilości tajemnic, wciąż na siłę tworzenie nowych, mieszanie, plątanie, w pewnym momencie zaczęło męczyć. Tak samo jak nieodłączny cabotowski wątek ekologiczny i uczynienie z bohaterki nieprawdopodobnie wręcz poświęcającej się osoby. Po iluś powieściach o takich cechach można nie wytrzymać. Mimo to jej książki wciąż przyciągają, kryje się w nich jakaś siła i urok. Zgłębiając się w akcję książki zapomina się o minusach, zatraca się w historii, która zapiera dech w piersiach.
W "Odrzuconych" są momenty które denerwują, ale przeważają jednak te, przy których zapomina się o całym świcie.
Gdy pojawia się John groza miesza się z podekscytowaniem. Tajemniczy bohater przypomina dzikie zwierzę, nieokiełznane i nieprzewidywalne, ale w głębi kryjące strach, a tutaj jeszcze potrzebę miłości. Pierce wyglądem przypominająca Królewnę Śnieżkę jest tak samo delikatna i bezbronna. Ma wiele słabości, nie potrafi dać sobie rady w różnych sprawach, ale wciąż próbuje, chce działać, uderza ją nieszczęście innych. Jest wrażliwa, niesienie pomocy pokrzywdzonym przedkłada ponad własne potrzeby. Być może ta dwójka bohaterów nie jest nad wyraz oryginalna, być może niektóre ich cechy przeszkadzają, ale mimo tego ja bardzo ich polubiłam. Przyjemnie czytało mi się historię Pierce. Przy Johnie nie raz stawało mi serce.
Myślę, ze warto zapoznać się z tą książką, wejść do niesamowitego świata, który stworzyła Meg i dać się porwać emocjom, których w tej powieści nie brakuje. Polecam gorąco!