Po tę i inne recenzje zapraszam na: recenzent.com.pl
Zaczynam lektury zawsze według tego samego klucza. Czytam pierwszy rozdział i decyduję o miejscu powieści w kolejce. Na przodzie stawki znajdują się te najciekawsze (przynajmniej pozornie), a na samym końcu te, które intrygują mnie najmniej. Powieść „Dopóki nie zgasną gwiazdy” Piotra Patykiewicza zajęła jedno z ostatnich miejsc. Ale nie na długo. Gdy sięgnęłam po tekst z czołówki i zaczęłam lekturę, uświadomiłam sobie, że wcale nie śledzę tego, co mam przed oczami, a zastanawiam się nad porzuconym tytułem. Nie mogłam się skupić, pomimo ogromnego wysiłku i szczerej sympatii do autora czytanego właśnie dzieła. I poddałam się. Zignorowałam stary system i przyzwyczajenia. Dałam się pochłonąć niezrozumiałemu przyciąganiu pozornie średnio interesującej powieści. A teraz mogę napisać, z pełną szczerością i satysfakcją, że nie żałuję.
Okładka „Dopóki nie zgasną gwiazdy” utrzymana jest w starym stylu. Mi osobiście przywodzi na myśl lektury z dzieciństwa, powieści przygodowe – serię perypetii Tomka Wilmowskiego autorstwa Alfreda Szklarskiego albo „Szarą Wilczycę” i jej pochodne Jamesa Curwooda. Front zdobi malunek górzystego, pokrytego śniegiem krajobrazu z młodym chłopakiem na pierwszym planie, który najwyraźniej odbywa jakąś wędrówkę. Za nim, pomiędzy szczytami, widnieje miasteczko – stłoczone domki wyrastają ze zbocza jakby piętrowo, kojarząc się z azjatyckimi konstrukcjami. Jest zimno, poważnie i wyraźnie niebezpiecznie.
Kacper żyje w świecie po Upadku. W czasach, gdy nikt nie pamięta już, co i dlaczego doprowadziło do końca znanej rzeczywistości. W świecie nowej wiary, nowych zabobonów i nowych sposobów walki o przetrwanie. Szesnastoletni chłopak wkracza właśnie w etap dorosłości, gdy przyjąć musi na siebie jedną z funkcji piastowanych w miasteczku. Czy podąży śladami ojca i zostanie myśliwym? A może wybierze zajęcie sygnalisty, jak brat? Tymczasem sytuacja rodzaju ludzkiego zaczyna się komplikować. By ocalić ukochaną oraz wypełnić targające nim poczucie obowiązku, Kacper decyduje się opuścić wioskę i poddać próbie swoje szczęście. Okazuje się jednak, że nie tylko srogiego klimatu i niebezpiecznych stworzeń powinien się obawiać. Chłopak trafia w samo centrum rozgrywki, która zadecydować ma o przyszłych losach całej ludzkiej rasy.
To nie jest kolejna wariacja na temat apokalipsy, zagłady nuklearnej i młodego wybrańca, którego predystynowano do ocalenia świata. Powieść „Dopóki nie zgasną światła”, chociaż rozgrywa się w istniejącej rzeczywistości (co bardziej obeznani wyłapią z pewnością nawiązania do rodzimych Tatr), ma z nią niewiele wspólnego. Mieszkańcy wykreowanego przez Patykiewicza świata starają się nie myśleć o przeszłości, która została im odebrana. Z władców planety stali się jednym z ostatnich ogniw łańcucha pokarmowego. W ich działaniach, wierze i zasadach widać jedynie poblask dawnej świetności. Nowa rzeczywistość wypracowała nową historię i rytuały. Pomimo, że na kartach powieści odnaleźć można nawiązania do znanych pojęć i imion, jak Lucyfer, czy Świetliki, to niewiele mają już one wspólnego z funkcjonującymi w realnym świecie definicjami.
Magnetyczna siła powieści Patykiewicza tkwi z pewnością w chaosie i dezinformacji. Czytelnik otrzymuje o samej zagładzie niewiele informacji. Tak, jak bohaterowie funkcjonuje w świecie, w którym wszyscy starają się nie myśleć o przeszłości. Kolejne tropy docierają doń w strzępach, których nijak nie da się poskładać. Wszystkie wskazówki bowiem tracą na znaczeniu bez znajomości teraźniejszego świata utworu. Atmosfera niedopowiedzenia i czającego się wszędzie zagrożenia; świat, w którym wrogiem jest niemalże wszystko, to główne plusy „Dopóki nie zgasną gwiazdy”.
Nie mniej istotny wydaje się także nieprzeciętny talent autora do kreowania opisów, które stanowią wyjątkowo pokaźną część książki. Wyraźnie widać zastosowany tutaj chwyt spowalniania fabuły. Narracja toczy się nieśpiesznie, akcja nigdzie nie pędzi. Bogata opisowość przedstawionego świata daje złudzenie jego faktycznego spowolnienia. Czytelnik wraz z bohaterami przedziera się ospale przez hałdy śniegu, tkwi w jaskiniach oczekując końca nawałnicy lub prze pod wiatr, zapadając się po pas w białym puchu; czuje senność wycieńczenia z chłodu i sztywniejącą wilgoć przemoczonego ubrania. Za oknem już wiosna, niemal lato, a ja miałam szczerą ochotę schować się z termoforem pod pierzynę.
Patykiewicz serwuje czytelnikom niezliczoną ilość głębokich przemyśleń. Wątki filozoficzne wydają się być proste, ale na bardzo długo zapadają w pamięć i zmuszają do wielogodzinnych refleksji. To przemyślenia i zdania, o których chce się rozmawiać, o których chce się mówić. Co więcej autor nie określa jasno granic. Nie można z całą pewnością stwierdzić, które decyzje książkowych bohaterów są dobre a które złe, kto ma rację a kto się myli. Do diaska, nie można nawet z pełnym przekonaniem powiedzieć, czy to powieść fantasy czy science fiction! Wciąż nie jestem pewna, czy traktować źródło fabularnej zagłady jako ingerencję siły wyższej, czy efekt jednego z kosmicznych zagrożeń. Mogłabym to porównać jedynie do filozoficznego dyskursu, w którym nauka spiera się z religią o źródła kreacji świata i życia.
Bohaterowie „Dopóki nie zgasną gwiazdy” zdają się być drugoplanowymi elementami samej historii. Ich charaktery i jednostkowość są bez znaczenia. Siłą powieści Patykiewicza jest bowiem wykreowany świat, który opowiada o sobie przez ocalałych ludzi. Gdyby jednak uprzeć się przy konieczności oceny kreacji bohaterów, to muszę zaznaczyć, że nie jest to jedna z zalet powieści. Kacper ma w sobie coś z Gary’ego Stu, męskiego odpowiednika Mary Sue. Jego sukcesy pozostają dziełami przypadków. Nieustannie ktoś chłopaka ratuje. On sam jest dość nieokrzesany i niedojrzały, a zważając na świat, w którym żyje – przez to również nierzeczywisty. Podobnie rzecz ma się ze Stachem, jego bratem, który z przestraszonego marzyciela zmienia się w herosa z misją w jednej chwili. Najgorzej wypadły damskie charaktery, które są nudne i pozbawione absolutnie czegokolwiek. Ich zadaniem jest wyłącznie płakać, martwić się, poświęcać i opiekować mężczyznami. Tak jak jednak wspomniałam – moim zdaniem to nie bohaterowie, a namacalny i „żywy” świat jest w tej historii najistotniejszy.
„Dopóki nie zgasną gwiazdy” to z pewnością jedna z najlepszych powieści tego roku, jaką dane mi było przeczytać. Ma w sobie coś, czego nie sposób nazwać; coś, co po prostu zmusza czytelnika do lektury. Przedstawiony przez Patykiewicza świat jest tak realny, że sprawia to niemal fizyczny ból. Dosłownie, mam wrażenie, że nabawiłam się jakiegoś rodzaju odmrożeń. Ponadto lektura zapewniła mi wszystko, to czego poszukuję w literaturze – powodów do rozmyślań, intensywnego zaangażowania w świat (czyli rozrywki) oraz pełnego podziwu zachwytu nad warstwą techniczną (językową). Przeszłe i przyszłe powieści Piotra Patykiewicza już trafiły na moją listę do koniecznego zapoznania się w czasie raczej bliższym, niż dalszym.