Cały czas nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak swobodnie autorka kreuje stworzony przez siebie świat, jak niepostrzeżenie wciąga w niego czytelnika i pozwala kompletnie zatracić poczucie czasu. Właśnie tak wygląda każde moje kolejne spotkanie z twórczością Trudi Canavan, za co bardzo ją sobie cenię i niezmiennie będę polecać. W "Łotrze" właściwie trudno wskazać jeden główny wątek, dlatego też postaram się bez zbędnego przedłużania i zdradzania zbyt wielu istotnych szczegółów przedstawić Wam nadchodzące wydarzenia.
Na początek sytuacja w Imardinie. Sonea w dalszym ciągu dość bezskutecznie próbuje schwytać dzikiego maga, który wciąż stanowi ważną figurę w przestępczym półświatku. Cery'emu pozostaje życie w ukryciu, chociaż Anyi coraz bardziej nuży bezczynność. W mieście na dłużej pojawia się Dorrien, niedoszła miłość Sonei, którego córka ma wkrótce wstąpić do Gildii. Czy sytuacja ta w jakiś sposób zmieni ich dotychczasową relację? Problemem wciąż pozostaje także gnil, rosnąca liczba uzależnionych oraz lekceważenie, z jakim podchodzi do tego tematu wielu magów.
Tak jak kiedyś autorka postanowiła wprowadzić (i całkiem nieźle rozwinąć) wątek miłości między mężczyznami, tak teraz przyszedł czas na związek kobiet, dwóch nowicjuszek. Ten, niestety, okazał się niezbyt fortunny (delikatnie mówiąc) dla oszołomionej nową znajomością Lilii i doprowadził do szeregu konsekwencji, mających duże znaczenie dla dalszego rozwoju fabuły. Sama Lilia nie była zbyt imponującą postacią - niby rozsądna, a jednak straciła głowę i dała się wplątać w poważne kłopoty. Odznaczyła się sporą naiwnością, jednak pod wpływem kolejnych wydarzeń znacznie się zmieniła - na lepsze. A tak swoją drogą, dość pretensjonalne wydaje mi się to, że imię bohaterki jest jednocześnie nazwą kwiatu stanowiącego symbol miłości między kobietami.
"Celem życiowym dzieci jest przysparzanie nam zmartwień."
Tymczasem do Sachaki w roli ambasadora Elyne przybywa Tayend, czym nieco zbija z tropu byłego kochanka, którego badania nad historią magii po raz kolejny stanęły w miejscu, a poważanie wśród wpływowych Sachakan spadło po tym, jak Lorkin dołączył do Zdrajców. Przez dłuższy czas miałam wrażenie, że problemy Dannyla w znacznej mierze koncentrują się na miłosnych perypetiach, a zwłaszcza kuszącej, choć pełnej niewiadomych perspektywy związania się z sachakańskim magiem, Achatim. Spostrzeżenie to przyjmowałam jednak raczej z nieco ironicznym uśmiechem, niż irytacją, a ostatecznie przekonałam się, że nie tylko miłostki będą zaprzątać głowę Ambasadora Gildii.
A wspomniany już wcześniej Lorkin? Doświadcza wad i zalet życia w Azylu, który wcale nie jest taki idealny i sprawiedliwy, jak chciałyby Zdrajczynie. Różnica polega na tym, że to mężczyźni są dyskryminowani, nie pobierają nauk magicznych, o ile nie jest to konieczne, a już na pewno nie poznają tajników wyższej magii. Lorkin radzi sobie całkiem nieźle, posłusznie dostosowując się do panujących tam reguł, jednak brakuje mu towarzystwa Tyvary, a bardzo nieprzychylnie nastawiona do niego Kalia potrafi mocno uprzykrzyć życie. Przed magiem wciąż jeszcze sporo kłopotów i dylematów, jednak nie wszyscy w Azylu są przeciwko niemu. Przyznam, że Lorkin jest dość imponującą postacią - rozsądny, inteligentny, pracowity, rzeczywiście czuje się, że jest synem Sonei i Akkarina, również reprezentujących szereg cech, za które można, a nawet należy ich podziwiać.
Jak zwykle z przyjemnością pozwoliłam się wciągnąć w wykreowany przez autorkę świat i z żalem opuściłam go wraz z przeczytaniem ostatniej strony. Nie bez powodu zaliczam Trudi Canavan do moich ulubionych powieściopisarzy. Koniec następuje nagle, co jeszcze bardziej wzmaga ciekawość odnośnie kolejnej części. Jedyne, co mnie martwi, to fakt, że z każdą kolejną książką zmniejsza się ilość jej powieści, których wciąż jeszcze nie znam. To jest jednak nieuniknione i będę się musiała z tym pogodzić.
"Wśród buntowników także są buntownicy."
Recenzja z mojego bloga:
http://krople-szczescia.blogspot.com/2015/04/t-canavan-otr.h...