"Ludzie powinni się przejmować. To dobrze, gdy inni coś dla nas znaczą, że za nimi tęsknimy, gdy ich zabraknie."
Colin jest dosyć dziwnym bohaterem. Już jako dziecko wykazał się niezwykłą zdolnością do nauki, kocha czytać i układać anagramy, zna także biegle aż jedenaście języków i spotyka się tylko z dziewczynami o imieniu Katherine. Pragnie również zapisać się na kartach historii. Pomimo jego dziwactw i momentów, gdzie gadał rzeczy nieważne lub niezrozumiałe to zapałałam do niego sympatią. Fajnym bohaterem jest również jego przyjaciel Hassan – to za jego sprawą Colin żyje w miarę normalnie. Jednak najbardziej polubiłam Lindsey – siedemnastoletnią mieszkankę Gutshot.
Co zadziwiające w "19 razy Katherine" narracja jest poprowadzona w 3 osobie liczby pojedynczej, a nie jak to było w pierwszej. Tak jaki i przy poprzednich powieściach Johna Greena można się nieźle pośmiać. Dzięki dopiskom ma się wrażenie jakby autor rozmawiał z czytelnikiem. Cała powieść jest lekka i z przyjemnością czyta się całą historię. Męczyć może trochę częste odniesienia do matematyki, które pojawiają się, gdy Colin próbuje stworzyć "Teoremat". No ale kto nie chciałby wiedzieć, jak jego związek z daną osobą się potoczy i czy nawet warto go zaczynać.
Podsumowując: książka jak inne jest lekka w odbiorze. Porusza jednak także ważne problemy jak miłość, przyjaźń oraz przemijanie (chociaż to podobne było do "Gwiazd naszych wina"). Warto przeczytać dla uśmiechu czy poznania jak, po holendersku, jest "koński penis" (padłam - musiałam o tym wspomnieć
).
http://magiczneksiazki.blogspot.com/