Z Johnem Greenem miałam już do czynienia za sprawą zarówno jego powieści jak i jej ekranizacji "Gwiazd naszych wina". Podobał mi się styl autora, więc z przyjemnością sięgnęłam po kolejną jego powieść – tym razem wypadło na "Papierowe miasta", na podstawie której film wejdzie do kin w czerwcu tego roku.
"Pamiętaj, że czasami nasze wyobrażenie drugiej osoby niewiele ma wspólnego z tym, kim ona naprawdę jest."
Quentin jest bardzo przyjemną postacią. Łatwo go polubić, zwłaszcza za jego stosunek do przyjaźni, z której łatwo nie rezygnuje nawet po wielu latach. Margo to ekscentryczna dziewczyna, która korzysta z życia. Przeżywa przygody, które z czasem obrastają w legendę. Przez cały czas zadawałam sobie pytania: dlaczego Margo zniknęła? Czy chciała zostać odnaleziona? Już na samym początku polubiłam przyjaciół Quentina – Bena i Radara, chociaż ten pierwszy później zaczął mnie denerwować tym jak odnosił się do Q.
Akcja książki na początku jest szybka – obserwujemy podróż Quentina i Margo w środku nocy przez miasto, kiedy to wykonują tajemniczy plan dziewczyny. Ta ich jednonocna wyprawa bardzo mi się podobała. Można się momentami naprawdę uśmiać. Później akcja trochę zwalnia i krąży wokół szkolnego życia Q i jego przyjaciół, by potem ponownie przyspieszyć.
"Ludzie tworzą miejsca, a miejsca tworzą ludzi."
Na początku tytuł może wydawać się dziwny, jednak z czasem John Green wyjaśnia go. W książce nie brakuje również humoru. Autor porusza również wiele ważnych kwestii, między innymi przyjaźni czy roli jaką odgrywamy w społeczeństwie. Jednak muszę przyznać, że brakowało mi tej magii, która obecna była w "Gwiazd naszych wina". No i nie podobało mi się to zwolnienie akcji w środku. "Papierowe miasta" jak dla mnie jest książką bardzo dobrą, ale nie jakoś szczególnie zachwycającą.Teraz czekam na film.
http://magiczneksiazki.blogspot.com/