Niedawno opisywałam Wam nieco przerażające i jednocześnie strasznie wciągające przygody pewnego, małego, brudnego chłopca o przedziwnym imieniu - Lichotek. Dzisiaj kolejna książka, która właśnie się ukazała. Druga część opowiadająca o małym, sprytnym i ogromnie zaradnym chłopcu, którego kłopoty i nieszczęścia za nic nie chcą opuścić...
Nie wspominałam o tym przy okazji poprzedniej recenzji, ponieważ nie chciałam zdradzać Wam zbyt wiele z tego co się tam wydarzyło. Jednak teraz nie da się uniknąć opowiedzenia kilku istotnych faktów. Więc jeśli koniecznie chcecie, aby treść poprzedniej części została dla Was tajemnicą to może odłóżcie czytanie tej recenzji do czasu aż przeczytacie pierwszą książkę z tej serii
W poprzedniej książce zakończenie okazało się szczęśliwe. Lichotek odnalazł swoich zaginionych, a właściwie zaczarowanych przez okropnego opiekuna - Bazylego - rodziców. Wrócili do domu i już, już mieli wieść szczęśliwe, spokojne, rodzinne życie, jednak nie było im to dane. Wstrętna banda innych okropnych, brzydkich i oczywiście złych czarnoksiężników postanowiła zemścić się na Lichotku i jego rodzicach za to co stało się z ich kolegą - Bazylim Deptaczem. Pewnego dnia podczas rodzinnych zakupów zostali napadnięci.
Mama chłopca została porwana, ojciec za sprawą jakiegoś czaru stracił pamięć, Rada Czarowników nie uwierzyła chłopcu i postanowiła nie pomagać w tej sprawie, więc Lichotek musiał zacząć działać sam. Wyruszył więc w podróż do jedynego miejsca gdzie Czarnoksiężnicy mogli przetrzymywać jego mamę. Był przerażony, a jedyną pomocą jaką ze sobą zabrał była garść fasolek sprawiających, że mógł stać się niewidzialny na 30 sekund, do tego google pomagające widzieć w ciemności i urządzonko naśladujące głosy innych. Z takim sprzętem postanowił wystąpić przeciwko kilku naprawdę wstrętnych Czarnoksiężników chcących jedynie jego śmierci. Jednak okazało się, że to wcale nie oni są "głową" całej tej operacji, że coś znacznie potężniejszego chce pozbyć się całej jego rodziny...
Nie będę opowiadała Wam dalszej części, aby znowu nie zdradzać zbyt wiele. Powiem Wam jedynie, że większa część książki dzieje się w Wesołym Miasteczku, znajdziemy tutaj także masę ożywionych, przemokniętych do suchej nitki krwiożerczych maskotek, kilka plastikowych koni, które pogoń mają we krwi i ogromnego tyranozaura, który przez swoje gabaryty i małą skrętność wcale nie jest taki straszny jak mogłoby się wydawać. Do tego jeszcze gigantycznych rozmiarów smok żyjący od wieków pod ziemią i Dragodon, ale o nim przeczytajcie już sami
Znowu wciągnęła mnie ta opowieść bez reszty! Po przeczytaniu pierwszej części wiedziałam mniej więcej czego mogę się spodziewać i te oprychy, brzydkie, okropne i te opisy ich wstrętnych czarów i cała reszta nie była już dla mnie wcale zaskoczeniem. Przyznam nawet, że spodziewałam się czegoś bardziej odrażającego, a tu nie było tym razem aż tak źle
Choć z całą pewnością równie, albo raczej zdecydowanie bardziej niebezpiecznie niż poprzednio...
Po raz kolejny mogę Wam jedynie polecić, abyście sami chwycili po tę książkę. To nic, że to książka dla dzieciaków. Choć tym młodszym zdecydowanie odradzam, za dużo okropności
Ale starszym dzieciom z pewnością przypadnie do gustu. Może i dorośli dadzą się namówić na jej lekturę? Ja przeczytałam i wcale nie jestem zawiedziona
Teraz pozostaje mi jedynie czekać na wydanie kolejnej części. I powiem szczerze, że już doczekać się nie mogę!