"(...)wspomnienia są jak muchy, można je odganiać, ale nic ich nie powstrzyma przed powrotem."
Od momentu kiedy sięgnęłam po pierwszy tom trylogii minęło już sporo czasu i sama nie wiem czemu nie zabrałam się za kontynuację wcześniej, gdyż była to jedna z oryginalniejszych powieści jakie do tej pory czytałam.
Zaczynając swoją przygodę z „Dniami krwi i światła gwiazd” miałam mieszane uczucia. Czytało mi się ją bardzo ciężko. Zawiodła mnie również postać Karou, która zmieniła się nie do poznania - z odważnej dziewczyny przemieniła się w strachliwą i o niskiej samoocenie (ciągle tylko narzekała i obwiniała). W tym tomie moją sympatię zdobywa Zuzana (to się nazywa przyjaźń) czy Akiva, który nigdy nie zwątpił w lepsze jutro i pokój pomiędzy zwaśnionymi stronami, i jego rodzeństwo: Hazael i Liraz, których mieliśmy szansę lepiej poznać. Liraz - serafinka, która pomimo swojego mrocznego charakteru okazuje się mieć również tą drugą twarz, pełną dobroci i współczucia. Zaś Hazael urzekł mnie tym, że ciągle się potrafił śmiać - nawet w niesprzyjających sytuacjach oraz dostrzegł to, co najważniejsze.
"Prośba o pomoc nie oznacza słabości."
Ta część jest pełna przemocy. Im dalej się zagłębiamy, tym więcej krwi spływa po kartkach, a zwłaszcza pod koniec. Momentami jest również bardzo chaotycznie - ciągłe przeskakiwanie od jednego bohatera do drugiego, czy wplatanie nowych, by po chwili i tak do nich nie wracać. Brakowało mi też szybszej akcji. Co prawda pojawiają się takie momenty, ale szybko wraca się do poprzedniego stanu rzeczy. Najbardziej zaciekawiły mnie już ostatnie strony. Mam nadzieję, że to co zostało opisane w epilogu i co właśnie wynagradza mi wszystko to co złe w tej książce, Laini Taylor rozwinęła naprawdę dobrze w "Dreams of God & Monsters".
http://magiczneksiazki.blogspot.com/