Pogrzeb potencjału

Recenzja książki Mroczne umysły
Nie wiem, jak będzie wyglądała przyszłość. Nikt nie wie. Nie próbuję sobie nawet jej wyobrażać. Jeszcze sto lat temu wydawało się ludziom, że loty w kosmos, komputery, telewizory i Internet, to cuda, z których korzystać będą społeczeństwa za setki albo tysiące lat. Tymczasem wszystko mamy teraz i tu. Jednak postęp to także złe strony – mutujące wirusy, epidemie, wojny i wykorzystywane podczas nich bronie. To krew, panika, strach. Która wersja przyszłości wydaje się dominować emocjonalnie i zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa? Nie jestem matematykiem. Z pewnością jednak „Mroczne umysły” nie są zupełnie oderwane od rzeczywistości. Być może ewoluujemy. I być może nas to przerazi.
Okładka książki Alexandry Bracken jest jedną z ciekawszych w swoim gatunku. Jej twórcy podjęli próbę zbudowania metaforycznego przekazu treści powieści. To ilustracja warstwowa. Gdybym miała rozebrać ją na części po kolei, wyglądałoby to mniej więcej tak: biały napis na pomarańczowym, spływającym kleksie; schematyczny rysunek drutu kolczastego; czarny symbol (który przed lekturą niewiele mówi); dziewczyna o szczupłej budowie ciała, pokazana w planie średnim – wspomniany pomarańczowy kleks całkowicie przysłania jej twarz. Bez znajomości treści można więc wysnuć wnioski, że rzecz będzie o młodych ludziach, więzionych przez jakiegoś rodzaju organizację w zamkniętej placówce. Jedynie kleks pozostaje tajemnicą, ale ten wyjaśnia się po przeczytaniu opisu z tyłu obwoluty. Jak dla mnie – doskonała konstrukcja, która pozwala przełamać stare powiedzenie, żeby nie oceniać książki po okładce. Dodatkowo, umieszczony na froncie cytat-opinia C. J. Daugherty, nastraja optymistycznie. Moondrive wydawnictwa Znak upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu – zareklamował nową pozycję z propozycji wydawniczych i odwołał do bestsellerowej, istniejącej już od dawna na rynku, serii „Nocna szkoła”.
Ruby ma niespełna dziesięć lat, gdy dzieci w jej wieku zaczynają „chorować” na OMNI. Część z nich umiera, część z nich przechodzi z powodu „infekcji” przemianę. Świat dramatycznie się zmienia. Rząd, w obawie przed zdolnościami dzieci i nastolatków, zaczyna tworzyć tajne organizacje i placówki, których oficjalnym celem jest młodych leczyć, a nieoficjalnym – neutralizować. Ruby trafia do Thurmond, jednego z najbardziej rozbudowanych obozów, jako jedna z pierwszych. Podczas klasyfikacji – w zależności od umiejętności dzieci otrzymują etykietkę: zielonych, niebieskich, żółtych, pomarańczowych lub czerwonych – zostaje określona jako zielona. Nie jest to jednak prawdą. W krótkim czasie okazuje się, nad którymi grupami rząd jest w stanie panować, a które usiłuje zlikwidować. Wkrótce Ruby pozostaje jedną z ostatnich pomarańczowych. Jednak dopiero po sześciu latach ma dowiedzieć się, jak ciężkie nosi brzemię i podjąć ostateczną decyzję, czy wciąż się ukrywać, czy chronić tych, na których jej zależy.
Początkowo byłam zadowolona z tego dystopijnego schematu – przyszłość (czas nie jest jasno określony), segregacja, wyróżniająca się z jakiegoś powodu postać główna. Z każdą kolejną stroną zauważałam jednak coraz więcej braków w powieści Alexandry Bracken. Zwłaszcza w tych sferach, które najbardziej mnie interesowały – skąd wzięła się „choroba oraz jakie umiejętności cechują poszczególne grupy. Tymczasem autorka skupiła się na motywie ucieczki. Przez znaczną część powieści bohaterowie po prostu czegoś szukają, do czegoś jadą, przed kimś zwiewają. Większość czasu spędzają w samochodzie. Życie w obozie nie jest przedstawione szczegółowo, samo działanie obozu zdaje się nieważne. Co jest ważne? Ważne są przeżycia wewnętrzne bohaterki, które tak naprawdę wcale się nie zmieniają.
Ruby drąży nieprzerwanie ten sam temat. Wciąż się obwinia, wciąż się chowa, wciąż przeprasza. Jest jak zacięta płyta. Z drugiej strony, pomimo obarczania siebie winą za cierpienie całego świata, nic nie robi, żeby przestać być ciężarem. Powtarza sobie, że powinna odejść, że powinna się odciąć albo zniknąć, ale w rzeczywistości pozwala na to, by inni ją chronili i za sobą ciągali. Te wszystkie psychologiczne dyrdymały o bardzo nierealistycznej strukturze przeplatają chwile, w których Ruby zmuszona jest zrobić coś, żeby inni dalej mogli się nią zajmować. Wtedy, z obrzydzeniem, zmusza się do użycia wszechpotężnej mocy Pomarańczowych.
Jest też oczywiście wątek romansowy. Bodaj najmniej poruszający wątek romansowy w całej historii romansowych wątków. Jest Ruby i jest Liam, który jest taki wysoki, przystojny i posiada cechy przywódcy. A ona się zakochuje, jak tylko głupie gąski potrafią, czując ucisk w żołądku i rumieńce na policzkach. Chociaż akurat tę nieśmiałość jestem w stanie zrozumieć ze względu na sześcioletni pobyt w obozie. Liam tymczasem, którego wspomnienia Ruby niechcący podgląda, widzi najpiękniejszą dziewczynę z promieniami słońca tańczącymi w jej włosach. Są przysięgi i obietnice; pragnienia i niespełnienie. Ona się broni, by ostatecznie przestać się bronić, a potem móc się rozmyślić. Kiedy zachodzą te przemiany? Oczywiście nagle i niespodziewanie, bo jakby tak można dążyć do czegoś stopniowo, prawda?
Przyznaję, że bohaterowie to postaci zróżnicowane, chociaż ich kreacji dokonano po najcieńszej linii oporu, czyli za pomocą stereotypów. Nie odczułam emocjonalnego związku z żadną z pozytywnych (ewentualnie z Zu). Zaintrygowała mnie jednak postać Clancy’ego. Mam nadzieję, że pojawi się w dalszych tomach tej serii.
Niestety „Mroczne umysły” czytało mi się niełatwo. Chwilami pojawiały się niegramatyczne zdania, źle zastosowane czasowniki albo zupełnie niepotrzebne dookreślenia. Niektóre zdania musiałam przeczytać kilka razy, by wyłuskać z nich właściwy sens. Nie wiem na ile jest to kwestia tłumaczenia, a na ile stylu samej Alexandry Bracken. Zastanawiałam się też, czy te niezgrabności nie biorą się z niedostatecznego wyedukowania głównej bohaterki, która w wieku dziesięciu lat musiała przerwać edukację (w obozach nie ma szkoły). Nie jestem jednak pewna, czy powieść o tyle znamionach stereotypowości i pobieżnego potraktowania różnorodnych aspektów, mogłaby wykorzystywać równie złożony zabieg.
„Mroczne umysły” to zdecydowanie powieść, która po pierwsze: powstała na fali zainteresowania dystopią; po drugie: posiada całe złoża niewykorzystanego potencjału. Pomysł w teorii jest fantastyczny, jednak jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż bardzo chciałabym dowiedzieć się więcej o poszczególnych grupach umiejętności i z pewnością sięgnę po kolejny tom. Oby mnie nie rozczarował.

Po tę i inne recenzje zapraszam na:http://rec-en-zent.blogspot.com/
0 0
Dodał:
Dodano: 09 III 2015 (ponad 10 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 413
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Alicja
Wiek: 32 lat
Z nami od: 21 I 2011

Recenzowana książka

Mroczne umysły



Najbardziej niepokojąca książka od czasów „Igrzysk śmierci”! Mam na imię Ruby. Potrafię wedrzeć się do twojego umysłu, a nawet wymazać wspomnienia. Jako dziecko zostałam wysłana do obozu „rehabilitacyjnego” dla takich jak ja. Zieloni, Niebiescy, Żółci, Pomarańczowi, Czerwoni. Mroczne umysły. Zostałam przydzielona do Zielonych, ale w rzeczywistości jestem ostatnią z Pomarańczowych. Ukrywam to, żeb...

Ocena czytelników: 5.08 (głosów: 29)
Autor recenzji ocenił książkę na: 2.5