Minął rok, odkąd Grim i Mia pokonali potężnego maga Serafina, który wraz z armią Hybrydów zaatakował Ghrogonię, stolicę Innoświata. Teraz dziewczyna odkrywa przed ludźmi jego cudowności, a Gargulec awansuje na komendanta Najwyższej Policji Gargulcowej i usiłuje uporać się z nowymi obowiązkami.
Górnym Paryżem jednak znów wstrząsa seria niewyjaśnionych morderstw, tuż przed otwarciem wystawy innoświatowych artefaktów w Luwrze. Wszystko wskazuje na to, że sprawcą jest jakaś Innostota. Grim i Mia szybko trafiają na trop winnego, lecz problemy nieoczekiwanie zaczynają się mnożyć. Okazuje się, że liczne zbrodnie to tylko wstęp do czegoś straszniejszego.
Dawno wygnane istoty zwane Ciemnymi Alfami przedostały się do świata ludzi. Ale nie same. Ktoś musiał im w tym pomóc. Tylko kto? I dlaczego?
Pewne jest jedno – to ktoś bardzo potężny i niebezpieczny, kto chce uwolnić pradawną moc i na zawsze zmienić oblicza obu światów. Grim i Mia, z pomocą przyjaciół, po raz kolejny muszą je uratować…
„Dziedzictwo Światła” to druga część „Grima” – trylogii, moim zdaniem, ciekawej i oryginalnej. Pewnie wielu ludzi powie: „O, następna szmira dla smarkaczy”. Cóż, owszem, jest to fantastyka bardziej dla młodzieży, aczkolwiek, choć już od kilku lat jestem pełnoletnia, będę szczera – czasem właśnie takie książki są lepsze od tych, które czytają dorośli. I nie chodzi mi tu o poziom umiejętności pisarskich autorów, ale o same historie i morały niekiedy z nich wynikające.
„Grima” uważam za coś nowego, ponieważ pani Schwartz sięgnęła w nim po mitologię germańską i ożywiła Gargulce – według jednego podania ciśnięte na Ziemię jako grudy ziemi przez bogów Pierwszego Czasu, według innego zaś stworzone przez samego Lucyfera: piękne, nieśmiertelne, znające magię, ale niepotrafiące śnić. I główny bohater jest właśnie jednym z nich.
Na drugi plus zasługuje Ghrogonia – leżący pod Paryżem świat Innostot – oraz różnorodność stworzeń ją zamieszkujących, no i ich, można powiedzieć, hierarchia. Najwięcej jest Gargulców, które Ghrogonią władają i pilnują panującego w niej porządku, ale mamy tam również m.in. trolle, gnomy, skrzaty, koboldy, gryfy, wampiry, wilkołaki, a nawet jednego smoka. Nie zapominajmy również o tych jeszcze gorszych istotach: o Hybrydach (półgargulcach, półludziach), demonach, Ciemnych Alfach i innych kreaturach, z którymi muszą walczyć bohaterowie. Dzięki temu wszystkiemu każda strona każdego tomu trylogii jest przepełniona tajemnicą i magią, które zachęcają do dalszego czytania.
Kolejny pozytyw to fakt, że Mia nie jest wcale taką typową Mary Sue – jest buntownicza, wygadana i świadoma swojej mocy. Nie idzie jej nie polubić.
I najważniejsze – podoba mi się, że nie przeważa tutaj wątek romantyczny. Nie znaczy to oczywiście, że wcale go nie ma. Widać, że Grim i Mia wyraźnie mają się ku sobie, aczkolwiek, że się tak wyrażę, bomba jeszcze nie wybuchła. Dlatego z niecierpliwością czekam na ostatni tom i mam nadzieję, że więcej się między nimi wydarzy.
Tak jak w „Pieczęci Ognia”, tak i w „Dziedzictwie Światła” ciągle coś się dzieje. Wartka akcja sprawia, że pomimo błędów w tłumaczeniu i druku nie można się ani nudzić, ani oderwać od lektury. A dzięki specyficznemu, mrocznemu klimatowi mam wielką ochotę wybrać się kiedyś do Paryża i Rzymu… I możliwe, że wkrótce się tak stanie (zawsze chciałam odwiedzić te miasta, a książka tylko podsyciła to pragnienie).
Tę część również oceniam wysoko i polecam miłośnikom fantastyki oraz… Hmm… W sumie wszystkim!