Tym razem mam okazję zaprezentować Wam książkę dość nietypową, wydaną w wersji dwujęzycznej. Przyznam szczerze, że po raz pierwszy zetknęłam się z czymś takim. Zaciekawiona postanowiłam po nią sięgnąć i zrecenzować. Dodatkowym plusem był fakt, że „Miecze przyszłości” są w wydaniu polsko-niemieckim. Tak, mam słabość do języka niemieckiego.
Ona jest nauczycielką historii mieszkającą w Łodzi, on niemieckim handlowcem z Düsseldorfu. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nic nie ma prawa ich łączyć. Jednak to nieprawda, oboje mają mają wspólną historię, której początek sięga holokaustu w Niemczech. Tajemnicza siła prowadzi bohaterów w przeszłość, rozpoczynając tym samym podróż w czasie przez wspólną historię Polski i Niemiec.
Sięgając po tę książkę, nastawiałam się bardzo pozytywnie. Liczyłam na kawał świetnej historii połączony z szansą nauki języka niemieckiego. Czego chcieć więcej? Oczywiście wielki plus wędruje za tłumaczenie. Sądzę, że pod tym względem książka mogłaby służyć do nauki języka niemieckiego, jak i do nauki języka polskiego na poziomie średnio zaawansowanym. Kolejny plus wędruje za nawiązanie do historii drugiej wojny światowej. Było to fenomenalnym posunięciem. Nie raz się słyszy, że młodzi Niemcy oskarżają Polaków, mówiąc o polskich obozach zagłady. Historia wraz z nauką? Czemu nie! Ostatni plus przyznaję za czcionkę, która ułatwia czytanie. I chyba na tym wszystkie plusy tej powieści się kończą.
Minusy. Cóż, na pierwszy ogień pójdzie okładka. Niedopracowana, można powiedzieć, odstraszająca potencjalnego czytelnika. Niby mówi się: nie oceniaj książki po okładce, jednak ona jest głównym czytelniczym wabikiem. Tutaj niestety grafik poniósł klęskę. Okładka niby nawiązuje do fabuły, ale jest niedopracowana. Fabuła ma sporo minusów. Bardzo przeszkadzał mi motyw magii w książce. Wolałabym, aby zamiast niej pojawił się wątek z detektywem, ewentualnie jakiś wątek kryminalny. W moim odczuciu o wiele bardziej by pasował. Same zjawiska pojawiające się w książce, wydawały mi się zbyt proste, mało wyszukane. Gdyby nie denerwująca fabuła, z czystym sumieniem mogłabym polecić ją osobom, które chcą szkolić swój język niemiecki na poziomie średnio zaawansowanym. Mimo że wychwalałam dwujęzyczność książki, to tłumaczenie co stronę było męczące. Lepiej, gdyby na początku była wersja polska, a na końcu niemiecka. W taki sposób łatwiej można by sprawdzić swoją wiedzę, a w tym przypadku trzeba zakrywać tłumaczoną stronę, by nie kusiła podczas czytania. Na koniec wspomnę o czymś nietypowym. Zawsze, gdy dostaje książkę, to wdycham jej zapach. Taki nałóg. Jednak w tym przypadku nie poczułam klasycznego zapachu farby drukarskiej, ale coś, co od razu skojarzyło mi się z kostnicą. Nie pytajcie czemu, ale w pewnym sensie było to przerażające podczas czytania.
Podsumowując, powieść ma więcej minusów niż plusów i osobiście jej nie polecam. Czytanie tej pozycji było strasznie męczące. Sama nie mam nic przeciwko samej magii, ale trzeba ją umiejętnie wplatać w fabułę. Tutaj to się niestety nie udało. Ciężko idzie pisanie podsumowania, gdy książka się nie podoba, więc chyba na tym skończę. Sami oceńcie, czy macie ochotę zapoznać się z tą pozycją.
link do recenzji:
http://z-ksiazka-w-chmurach.blogspot.com/2015/01/konflikty-n...