"Samotność w walentynki jest naprawdę do bani."
Pewnie wiele osób myśli tak w rzeczywistości, mimo iż są wrogo nastawione do tego dnia. Nie dziwię się, ponieważ sama uważam, że walentynki to nie święto, a jedna wielka komercja mająca na celu zdzieranie kasy z naiwniaków (jak większość świąt zresztą). Jednakowoż, kiedy już nadchodzą walentynki, zwykle zamykam się w pokoju na cały dzień, by nie musieć patrzeć na te wszystkie „zakochane pary” i cierpieć jeszcze bardziej z powodu własnej samotności. Bo prawda jest taka, że też chciałabym, żeby ktoś mnie przytulił, pocałował, obdarowywał prezentami, spędzał ze mną czas… żeby ktoś w moim życiu po prostu BYŁ.
Do utraty tchu to kontynuacja
Do szaleństwa, kolejna powieść Cherrie Lynn przesycona erotyzmem i romantyzmem, która pozostawiła mnie w stanie tęsknego rozmarzenia. Tym razem bohaterką jest Macy, przyjaciółka Candace.
Również Macy, podobnie jak Candace, pod pewnymi względami przypomina mnie samą – nie przepada za walentynkami i nie rozpacza z powodu tego, że nie ma z kim ich spędzić. Nigdy nie miała szczęścia w miłości i – poza jedną szaloną nocą – zawsze była ostrożna. Jednak znana nam z poprzedniej części Candace postanawia pomóc przyjaciółce i umawia ją z Sethem – ostatnim facetem na Ziemi, z którym Macy chciałaby pójść na randkę. Zresztą on ma takie samo zdanie na jej temat. Różnice między obojgiem są bardzo wyraźne: ona – spokojna, dobrze ułożona, przezorna, on – wiodący zwariowane życie. Łączy ich to, że boją się miłości… Lecz już na pierwszym spotkaniu okazuje się, że nie szata zdobi człowieka, a Macy i Seth odkrywają, że idealnie do siebie pasują.
Jak potoczy się i zakończy ich historia, gdy dwa zupełnie różne światy zderzą się ze sobą?
Same to odkryjcie, drogie panie
Tak jak w przypadku
Do szaleństwa, także tutaj, w
Do utraty tchu, zdarzało mi się odnieść wrażenie, jakbym czytała historię o sobie, kolejne skrywane marzenie przedstawione na papierze. Tę część też czyta się szybko, lekko i przyjemnie. Ciekawi mnie, czy będą następne, czy też może autorka stworzyła tylko taką dylogię.
Po sukcesie
Pięćdziesięciu twarzy Greya księgarnie zalała fala bardzo podobnych erotyków i niewiele z nich jest warte mojej uwagi, aczkolwiek pieniędzy wydanych na książki Cherrie Lynn jakoś nie żałuję. Nie zmienia to oczywiście faktu, że sięgam po tego typu literaturę tylko raz na jakiś czas.
Polecam
Do utraty tchu oraz poprzednią część dziewczynom oraz kobietom, które lubią sobie pomarzyć o perfekcyjnych mężczyznach i miłości jak z bajki.