„W normalnym świecie "chory" znaczy przeziębienie. Ból głowy. Czerwone gardło. Ale w naszym świecie to coś innego.”
A.J. Betts to australijska autorka książek dla młodzieży, uwielbiająca wycieczki rowerowe. Debiutowała w 2008 roku powieścią „Shutterspeed” (niewydaną w Polsce). Jej najnowszą i trzecią zarazem powieścią jest „Zac & Mia” – bestseller wydany w dwunastu krajach, zdobywający wiele nagród.
17-letni Zac zamiast korzystać z życia, chodzić do szkoły i spotykać się z przyjaciółmi – skazany jest na szpitalne łóżko, starszych ludzi oraz codzienne hektolitry nadziei na powrót do zdrowia. Chłopak choruje na białaczkę a jego statystyki przeżycia są bardzo małe. Zac jednak pogodził się z takim życiem i stara się walczyć z tym przeklętym rakiem. Wystarczy tylko, że niedawno przeszczepiony szpik się przyjmie a jego problemy się skończą... Przed nim miesiąc odizolowania od świata. Kto by się jednak spodziewał, że ze szpitala wyjdzie całkiem odmieniony? Gdy zbuntowana dziewczyna w jego wieku zajmuje pokój obok, zaczyna się między nimi rodzić nić porozumienia. Ale czy ta więź przetrwa? W końcu pochodzą z dwóch różnych środowisk, mają zupełnie różne charaktery... i nie wiadomo, czy oboje przeżyją...
„Mówi, że po raku człowiek staje się silniejszy. Nieprawda. Chrzani ci głowę. Daje ci swędzenie, którego nie można podrapać, i serce, które nie przestaje boleć.”
Kiedy tylko przeczytałam zapowiedź i dopisek o porównaniu do „Gwiazd naszych wina” Johna Greena stwierdziłam, że muszę przeczytać tę powieść. Aczkolwiek miałam wielkie wątpliwości, czy to nie kolejna podróba i tandeta żywcem zerżnięta od Greena. W końcu wiele porównań do innych książek tak właśnie się kończy... Czy moje obawy były słuszne?
Fabuła powieści oczywiście skupia się na raku i jego przerażających skutkach. Autorka jednak odbiegła od schematu, jaki zastosował Green. Może książki wydają się podobne przez wzgląd na wątek choroby – lecz są to dwie różne historie oraz czterej różni bohaterowie. A.J. Betts pokazuje nam świat w którym każdy najmniejszy szczegół organizmu może być ważny, gdzie nawet krwinki muszą mieć odpowiednią liczbę... Gdzie wszystko zależy od cyfr, statystyk, matematyki... i naprawdę wielkiego szczęścia.
Najbardziej spodobał mi się fakt, że wydarzenia rozgrywają się w Australii – osobiście chyba pierwszy raz czytam książkę młodzieżową w której to akcja toczy się w tym państwie. No i jeszcze fakt małej wioski i kangurów! Wprowadzało to fajny i niespotykany klimat, bo niewiele książek YA docenia farmy.
Pisarka ma naprawdę przyjemny w odbiorze styl i język. Młodzieżowe słownictwo w połączeniu ze statystykami internetowymi – naprawdę szybko i lekko się to czyta. Można również zauważyć, że A.J. Betts powoli zaczyna wyrabiać swój własny styl. W końcu to jej trzecia powieść.
„Wszyscy jesteśmy maszerującymi krabami. Tyle różnych rzeczy już się od nas poodrywało.”
Książka została podzielona na trzy części zatytułowane: „Zac”, „i”, „Mia”. W każdej z nich zmienia się narrator powieści – na początku jest nim Zac, później czytelnik ma do czynienia z naprzemienną narracją a na końcu "widzimy" wszystko z punktu widzenia Mii. Bardzo mi się to spodobało. Urozmaiciło lekturę i dodało jej zalet oraz możliwości spojrzenia na problem z dwóch różnych perspektyw.
Główny bohater – Zac – to postać, którą od razu polubiłam i naprawdę współczułam mu tej okropnej sytuacji. Aż serce się krajało, gdy tylko działo się coś niepokojącego, wtedy tylko dopingowałam, by wyszedł z tego cało... Cenię go za wyrazistość, odwagę, chęć niesienia pomocy i zachowanie dobrego humoru, mimo sytuacji w jakiej się znalazł.
Mia to natomiast naprawdę oryginalna i bardzo mocna kreacja tej powieści – jej charakter i osobowość to mieszanina cech tak skrajnych, co tylko dodaje jej oryginalności.
Tej pary bohaterów nie da się nie polubić! Już sam fakt, że ze sobą rozmawiają, pomagają sobie... w końcu to dwa skrajne środowiska – ona popularna w miejskiej szkole imprezowiczka, on uczynny chłopak z farmy. A tu proszę – można stworzyć tak niecodzienną parę!
Oczywiście jak można się domyślić – w powieści zetkniemy się z wątkiem romansu. Nie jest to jednak mdłe, czy nudne a książka to nie kolejne romansidło. Miłość się pojawia, ale jest raczej słodko-gorzkim dodatkiem do całości. W tej powieści prawie w ogóle nie ma scen miłosnych! Zaskoczyło mnie to – oczywiście na plus – tworząc niewinną i uroczą aurę wokół całej historii.
„Gdy cały twój świat zostaje właśnie przemielony i ciśnięty na cztery wiatry, najlepszym, co możesz zrobić, jest zafiksowanie uwagi na czymś małym i niespodziewanym.”
Autorka pokazuje nam raka u nastolatków, jak i u dorosłych. Widzimy skutki, problemy a także wielkie zmagania, by przeciwstawić się chorobie. Rak to nie przelewki – to wywrócenie świata do góry nogami i balansowania na cienkiej linii życia oraz śmierci. To bitwa, której nawet z najlepszą bronią nie jesteśmy w stanie wygrać, bo nie można przewidzieć dalszych skutków.
Mimo wątku z rakiem, książka ta jest ciepła w odbiorze. Możemy nawet się z nią ciutkę pośmiać. Niestety (albo stety) nie jest tak bardzo dramatyczna, na co w duch troszkę liczyłam. Nie wzrusza też do płaczu – ja osobiście miałam jeden moment, w którym uroniłam kilka łez (wyjawienie życzenia Zaca). Po jej skończeniu jednak można wysunąć kilka refleksji, pomyśleć i oczyścić myśli – spojrzeć na świat z innej perspektywy.
Lekka, ale zarazem smutna powieść, w której życie robi wiele niespodzianek. Polecam zapoznać się każdemu lubiącemu czytać książki młodzieżowe czy romanse. A porównanie do bestsellera Greena jest jak najbardziej na miejscu, choć to zupełnie dwie różne "pary kaloszy" i nie należy też tylko tym kierowa się przy wyborze pozycji. Nie umiałabym powiedzieć która lepsza – obie mają kilka wad, ale też i atutów...
Jeśli więc macie ochotę na słodko-gorzką historię o nadziei oraz nieustannej walce o życie – zachęcam do sięgnięcia, nie będziecie żałować. Może i wielkiego szału nie ma, ale lektura jest naprawdę bardzo dobra.
W dniu premiery (a jest już za niecałe 5 dni) zachęcam na malutki spacer do księgarni
Recenzja pochodzi z bloga:
http://mirror-of--soul.blogspot.com/