Odkąd sięgam pamięcią, ze wszystkich gatunków literatury oraz filmu zawsze największą miłością darzyłam wszelkiego rodzaju fantastykę. I fakt ten nigdy, przenigdy się nie zmieni, gdyż tylko fantastyka potrafi skutecznie wyrwać mnie ze szponów szarego, nudnego żywota i przywołać uśmiech na moją twarz. Jeśli chodzi o książki spod znaku fantasy, cóż… bywa różnie. Ich lektura zależy głównie od moich nastrojów i chęci. Czasem przeczytam jakiś lekki paranormal romance dla młodzieży, choć sama już dawno wkroczyłam w świat dorosłych; czasem nabiorę ochoty na steampunk, dark fantasy bądź urban fantasy; niekiedy zagłębię się w ulubione baśnie sprzed lat – w końcu one też mają w sobie nutkę niesamowitości. Jednak ostatnimi czasy coraz częściej sięgam po tak zwaną fantastykę magii i miecza albo też powieści w stylu tolkienowskim. Właśnie na te ostatnie – klasyki, można by rzec – zaczęłam polować w ostatnich miesiącach. Dzieła Tolkiena, słynna „Pieśń Lodu i Ognia” Martina… no i „Ziemiomorze” Ursuli K. Le Guin.
Kolega sprezentował mi na Gwiazdkę cały cykl „Ziemiomorze” w jednym opasłym tomie, dlatego też, choć umieszczam recenzję przy „Czarnoksiężniku z Archipelagu”, będzie ona dotyczyć wszystkich sześciu części.
W pierwszej z nich poznajemy głównego bohatera – syna kowala mieszkającego na Goncie, jednej z wysp Archipelagu. Chłopak nie jest jednak zwyczajny. Posiada moc, co niezbyt zaskakuje, ponieważ Gont słynie z czarnoksiężników. Pewnego dnia w rodzinnej wiosce młodzieńca pojawia się mag Ogion i zabiera chłopca ze sobą. Nadaje mu prawdziwe imię – Ged – i uczy go podstawowej wiedzy magicznej. Pewnego razu jednak chłopak, pod nieobecność maga, odczytuje z księgi starego zaklęcie przywołujące umarłych i od tamtej pory podąża za nim tajemniczy, groźny cień. Ogion wysyła Geda, zwanego też Krogulcem, na Roke, do szkoły dla czarnoksiężników, gdzie młodzieniec przez wiele lat uczy się wszystkich potrzebnych sztuk. A kiedy otrzymuje laskę czarnoksięską, opuszcza wyspę i długo żegluje po morzach, by w końcu stanąć twarzą w twarz z cieniem, którego sam przywołał.
W drugiej części, „Grobowcach Atuanu”, autorka wprowadza postać Tenar, kapłanki pradawnych, mrocznych Bezimiennych, która została odebrana rodzinie jako dziecko i spędziła wiele lat w świętym, odludnym Miejscu Grobowców na pustyni. Jej monotonne życie zmienia się, gdy pewnego dnia znajduje w podziemiach Geda, który przybył do Atuanu po Pierścień Erreth-Akbego. Z początku dziewczyna chce zostawić młodzieńca swoim bogom, lecz z każdym dniem mag intryguje ją coraz bardziej. Potajemnie spotyka się z nim w Labiryncie i dużo rozmawiają, a gdy Ged zwraca się do niej prawdziwym imieniem, przywracając jej tożsamość, Tenar postanawia mu pomóc. Prowadzi go do skarbca, gdzie razem złączają połówki Pierścienia Erreth-Akbego i uciekają z walącego się Miejsca Grobowców. Płyną do Havnoru, a potem na Gont, gdzie Tenar zostaje pod opieką Ogiona.
W „Najdalszym brzegu” Ged jest już Arcymagiem. Pojawia się u niego młody książę Arren z Enladu z niepokojącymi wieściami. Okazuje się, że ludzie obdarzeni mocami zapominają o swoich zdolnościach. Krogulec i Arren, którego prawdziwe imię brzmi Lebannen, udają się razem w niebezpieczną podróż do krainy umarłych…
W „Tehanu” możemy się dowiedzieć, co słychać u Tenar, która wciąż przebywa na Goncie. Kobieta jest już wdową z dwójką dzieci, których prawie wcale nie widuje. Opiekuje się Therru – dziewczynką, którą okrutni ludzie prawie spalili. Okazuje się, że mała jest jednym ze smoków, które potrafią zmieniać postać, i tak naprawdę ma na imię Tehanu. Krogulec wraca do domu i cała trójka wiedzie spokojne życie.
Do czasu…
…bowiem w „Innym wietrze” do starego Geda przychodzi młody czarownik Olcha i opowiada mu o swoich niepokojących snach. Ged odsyła go do Havnoru, do króla Lebannena. Olcha udaje się tam, a następnie, z królem, Tenar, Tehanu, magami, kargijską księżniczką i smoczycą Orm Irian, na Roke. Wraz z tamtejszymi mistrzami, po długich rozmowach i naradach, wszyscy wybierają się do krainy umarłych, by wspólnymi siłami zburzyć dzielący oba światy mur i pozwolić udręczonym duszom naprawdę odejść.
W ten sposób Równowaga zostaje przywrócona.
Tak właściwie cykl tutaj się skończył, lecz są jeszcze „Opowieści z Ziemiomorza”, czyli pięć opowiadań odsłaniających kilka tajemnic.
O „Ziemiomorze” poprosiłam, ponieważ dawno temu oglądałam dwuczęściowy film, ale go już nie pamiętam. I cóż, z książką jest podobnie. Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia odnośnie tego cyklu. Miejscami mi się podobało, a miejscami nie. Niektóre fragmenty były tak nudne, że niemal przysypiałam, autorka mogłaby też opisać je krócej, a te ciekawsze sceny bardziej szczegółowo. W dodatku grubość książki i bardzo mała czcionka sprawiały, że lektura często była męcząca i bolesna (bolały mnie oczy – ba, nawet miałam wrażenie, że ślepłam – szyja, plecy, i ramiona). Ze wszystkich części chyba najbardziej podobały mi się „Grobowce Atuanu”.
Jednakowoż doceniam i podziwiam panią Le Guin za tyle lat poświęconych na wykreowanie wspaniałego, magicznego, pięknego, ciekawego i ogromnego świata oraz całej gamy nietuzinkowych bohaterów i wszystkich wydarzeń.
No i smoki. Dziękuję za smoki, gdyż kocham je nad życie.
No i cóż… Istnieje możliwość, że „Ziemiomorze” przypadnie do gustu fanom powieści w stylu tolkienowskim. Jeżeli będziecie chcieli zakupić cykl, polecam ten w jednym tomie – lepiej wydać więcej pieniędzy na jedną grubą książkę niż mniej na każdą część z osobna, bo to drugie i tak by drożej wyszło. Zaopatrując się w to „6 w 1”, zaoszczędzicie nieco pieniędzy i miejsca na półce.
W skali 1-6 oceniam „Ziemiomorze” na 4,5, co i tak jest wysoko, zważywszy na moje dolegliwości i niedogodności podczas czytania. Aczkolwiek to tylko moja ocena. Sami się przekonajcie, ile ów cykl jest wart.