Zimne ognie zamiast fajerwerków

Recenzja książki Więzień labiryntu: Lek na śmierć
Trzecia część trylogii jest zawsze tą najbardziej wyczekiwaną. Ci, których seria nie interesowała już dawno odpadli, pozostali jedynie najwierniejsi fani i najbardziej zainteresowani czytelnicy. Nie ma, co się bronić przed tym przymiotnikiem: jeżeli sięgasz po kolejny tom trylogii, to choćbyś nie wiem, jak skamlał/a, oznacza to, że coś Ci się w tej serii podobało. No chyba, że Twój marudny szef pomimo oczywistych przesłanek nienawiści do danej historii, brutalnie Ci ją wciska i każe zrecenzować, ale to mało prawdopodobna historia. Tak czy siak sięgałam po „Lek na śmierć” raczej ochoczo, niż z przymusu, chociaż mój wewnętrzny marudny szef warczał, że nie mogę zostawić czytelników bloga bez recenzji ostatniego tomu trylogii Dashnera. I tu dochodzimy do kolejnej prawdy o wieloczęściowych historiach: to ostatni tom decyduje o tym, jak zapamiętamy całość; a on może albo wyłuskać i podkreślić swoje największe zalety albo wpaść w czarną dziurę wad.
Okładka trzeciego tomu plasuje się gdzieś pomiędzy surrealistycznym malarstwem, a nieszczególnie dopracowaną grafiką komputerową. Co więcej kojarzy mi się z obwolutami starych, zapomnianych książek, na które trafia się czasami w bibliotekach – z matową, nieprzyjemną w dotyku okładką i zamazującym się rysunkiem; o zapachu rozpadających się, pożółkłych stronic. Chociaż to ostatnie to akurat dość przyjemna wizja.
Po ukończeniu ostatniej Próby Thomas trafił do izolatki. Po tym jak dowiedział się, że choruje na Pożogę i jest już dla niego za późno, odciął się od mentalnego kontaktu z Teresą i pozostaje uwięziony z własnym emocjonalnym chaosem. Dni zlewają się w jedno, nie pozwalając odróżnić. Wreszcie, po dwudziestu sześciu dobach drzwi się otwierają i staje w nich, znany już bohaterowi i czytelnikom, Szczurowaty. To już koniec, nie będzie więcej testów, a ty jesteś odporny na Pożogę – mówi chudzielec w białym garniturze. Ale Thomas mu nie wierzy, w nic nie wierzy. I gdy niedługo później przedstawiciel DRESZCZu zawiadamia, że będą mogli odzyskać pamięć staje przed nie lada wyzwaniem. Czy chce się dowiedzieć prawdy o swojej przeszłości? Czy chce zrozumieć, dlaczego wierzył, że DRESZCZ jest dobry? A może to kolejna Próba i organizacja chce namieszać mu w głowie? Gdy Thomas podejmie decyzje, gdy cała prawda wyjdzie na jaw, okaże się, że jest nawet gorzej niż można by przypuszczać.
Prawda jest taka, że w ostatnim tomie Dashner nieco się zgubił. Miałam wrażenie, że wyczerpały mu się pomysły. Bohaterowie znowu włóczą się po postapokaliptycznej rzeczywistości, licząc na to, że plan przyjdzie do nich sam. Wszystko dzieje się z chwili na chwilę, bez żadnych przewidywań i celu. Postaci robią krok wprzód, a potem dwa w tył, a enigmatyczność całej intrygi zdaje się być podtrzymywana jedynie dlatego, że sam autor nie miał pojęcia jak sensownie ją rozwiązać po nadbudowaniu tak ogromnego apetytu na niezwykłe i niecodzienne zakończenie.
Podobnie jest zresztą z kolejnymi potyczkami. Było troszkę tak, jakby Dashner działał według schematu: trochę szwendania, akcja, trochę szwendania, akcja. Kiedy przychodził czas na akcję, postaci zaczynały podejmować absurdalne i nielogiczne decyzje, jakby celowo narażając się na zagrożenie. Same walki odbywały się szybko i niedbale, bez emocjonalnego zaangażowania.
W „Leku na śmierć” pojawia się kilka dramatycznych prawd. Ginie lub cierpi kilka ważnych dla czytelnika (przynajmniej dla mnie) postaci. Ale to wszystko dzieje się gdzieś poza świadomością. Chyba nigdy los jednych z głównych postaci nie był mi równie obojętny. Zwłaszcza, że w przypadku jednej z nich pole do popisu było przeogromne, a Dashner skorzystał ze starych jak świat schematów i utartych rozwiązań fabularnych.
Korzystanie ze schematów to zresztą coś dla „Leku na śmierć” znamiennego. Od pewnego momentu wszystko toczy się tak, jak można by przewidzieć w pierwszej wizji wyobrażeń. Dashner cofa również swoich bohaterów do wydarzeń z pierwszego tomu i tworzy nudną klamrę powielając opis pierwszej z ważnych walk i czyniąc ją również rozgrywką wieńczącą serię. To rozczarowało mnie najbardziej. Chyba nawet silniej, niż powody działalności DRESZCZa i rzekomej na nią zgody społeczeństwa – jakoś do mnie nie przemówiły.
Nie doczekałam się wielu rzeczy, na które liczyłam. Ani wspomnianego już oryginalnego i zwalającego z nóg zakończenia, ani psychologicznego skomplikowania – zwłaszcza ostatni tom postawił na kompletne uproszczenia tej sfery kreacji bohaterów. Mierne rozwiązanie tajemnic powieści oraz język postaci, który drażnił mnie od pierwszego tomu dopełniły ostatecznego ochłodzenia uczuć wobec dashnerowskiej trylogii. Serię warto przeczytać dla samego pomysłu autora i napięcia, które towarzyszy podążaniu do rozwiązania, jednak nie jest to rzecz, do której chciałoby się później wrócić lub dzielić się nią ze światem i polecać znajomym. Na końcu tego labiryntu czeka jedynie mgliste, acz bolesne, uczucie rozczarowania.

Po tę i inne recenzje zapraszam na: http://rec-en-zent.blogspot.com/2015/01/recenzja-ksiazki-lek...
0 0
Dodał:
Dodano: 05 I 2015 (ponad 10 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 457
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Alicja
Wiek: 32 lat
Z nami od: 21 I 2011

Recenzowana książka

Więzień labiryntu: Lek na śmierć



Ostatnia część trylogii "Więzień Labiryntu". Thomas wie, że DRESZCZowi nie można ufać, ale oni twierdzą, że czas kłamstw już się skończył, że zgromadzili w toku Prób wszystkie dane, jakie dało się zebrać, a teraz chcą przywrócić Streferom pamięć, bo potrzebują ich pomocy w ostatecznej misji. Streferzy muszą dobrowolnie pomóc uzupełnić mapę, która pozwoli stworzyć lek na Pożogę. DRESZCZ nie wie je...

Ocena czytelników: 4.61 (głosów: 21)
Autor recenzji ocenił książkę na: 3.0