„W dniu zwycięstwa Polska, jako pierwszy kraj, który przeciwstawił się Trzeciej Rzeszy, będzie kroczyć na czele parady zwycięstwa” – Hugh Dalton, brytyjski minister wojny gospodarczej, w przemówieniu do polskich żołnierzy, grudzień 1940 r.
Książkę Jonathana Walkera otwierają mapy okupowanej Polski, tras lotów z aliancką pomocą, obozów w Auschwitz, Warszawy w dniu 5 sierpnia 1944 oraz radzieckich natarć w lecie tegoż roku. Pomijając wstęp i zakończenie, historyk podzielił „Polskę osamotnioną” na dziesięć rozdziałów. Czytamy w nich między innymi o zaangażowaniu Polaków w walkę z hitlerowcami z jednej i niedotrzymywaniu zobowiązań z drugiej, brytyjskiej strony. Temat znany u nas, wielokrotnie przerabiany na lekcjach historii. Jeśli chodzi o najważniejsze jego wątki to rodzimy czytelnik zapewne nie dowie się niczego, o czym by wcześniej nie czytał lub nie słyszał. Podobnie jest z faktami dotyczącymi holocaustu, czy bezwzględności wojny ojczyźnianej i polityki Stalina. Pozostaje zagłębić się w bardziej szczegółowe informacje, na przykład o próbach zorganizowania większej ilości zrzutów dla powstania warszawskiego czy chęci zaangażowania do walk w stolicy polskich spadochroniarzy, „zmarnowanych” później w operacji „Market Garden”.
Rzecz jasna, utworzenie sprawnie działającego mostu powietrznego (szczególnie przed kampanią włoską) z pomocą dla AK napotykało problemy techniczne, nie bez znaczenia były też straty wśród załóg i samolotów. Nie zmienia to jednak faktu, iż ważną rolę odegrała tu brytyjska zachowawczość i biurokracja. Polska miała też wiernych przyjaciół, na przykład wśród ludzi z SOE; niektórzy z nich odczuwali nawet zniesmaczenie postawą swojego rządu wobec sprawy polskiej. Koniec końców nasz kraj otrzymywał zdecydowanie mniejszą pomoc w postaci zrzutów niż Jugosławia czy Grecja; we wrześniu 1944 roku dysproporcje były ogromne.
Podczas lektury tego rodzaju książek zawsze ciężko pozbyć się myśli, że to Stalin, dysponujący konkretnymi argumentami siłowymi, był w Wielkiej Trójce tym najzdrowszym fizycznie i najsprawniejszym intelektualnie. To na plecach czerwonoarmistów spoczywał ciężar lądowych walk z Niemcami, a wysiłek wojenny oznaczał ofiarę krwi i mięsa idącą w miliony, na którą nie stać było zachodnich aliantów. Dlatego do ZSRR trafiły tak duże ilości broni oraz sprzętu w ramach lend-lease i dlatego robiono chyba wszystko, aby nie urazić i nie drażnić późniejszego „słoneczka narodów”. W takiej sytuacji sprawy Katynia czy przyszłych granic Polski zaczęły być uciążliwe i niewygodne również dla Zachodu. Co więcej, Związek Radziecki i jego przywódcę, nazywanego dobrotliwie „wujkiem Joe”, należało przedstawiać w takim świetle, aby opinia publiczna państw demokratycznych mogła przełknąć dziwny alians.
Brak konkretnej reakcji na hitlerowską napaść, dalsze, kiepskie wywiązywanie się z sojuszniczych obietnic administracji Churchilla oraz poświęcenie Polski dla dobrych relacji z Sowietami, przy kompletnym niezrozumieniu tego, czym był i jak funkcjonował stalinowski system, pozostają głównymi grzechami Brytyjczyków. Do tego doliczyć należy zwodzenie Polaków i późne przyznanie AK statusu kombatanckiego (wcześniej miała go francuska armia podziemna). Wniosek, że Wielka Brytania mogła zrobić dla sprawy polskiej o wiele więcej, nasuwa się sam. Ale my to wszystko wiemy. Tak jak znamy wkład Polaków w wojnę i to nie tylko ten bezpośredni, ale również wywiadowczy (rozpracowanie Enigmy, imponująca ilość cennych raportów, które trafiły do Churchilla). Pozostaje pytanie: co na te tematy wie dorosły, statystycznie przeciętny obywatel UK lub Francji? I czy w ogóle chciałby się nimi zainteresować?
Historyk skorzystał z różnych źródeł, w tym niepublikowanych oraz relacji osobistych. W bibliografii znalazły się książki Normana Daviesa, na czele z „Bożym igrzyskiem” i „Powstaniem’44”. Od obu pozycji „Polska osamotniona” jest jednak znacznie cieńsza. Czyta się ją nieźle, choć nieco lepsze wrażenie robi na przykład „Sprawa honoru” – historia Dywizjonu 303, błyskotliwie przedstawiona przez amerykańskie małżeństwo, gdzie poruszono też kwestię zdradzenia wiernego sojusznika aliantów.
Walker dobrze uzasadnił tytuł swojej publikacji, choć o udziale polskich żołnierzy na różnych frontach napisał niewiele (nie ma nic o Monte Cassino). Dobrze jednak, że takie książki powstają, bo pochodzenie autorów daje potencjalne szanse na większy obiektywizm i dystans. No a oprócz tego, z tekstu wyłania się szacunek dla ofiary naszych rodaków.
Zapraszam na blog:
http://jareckr.blox.pl/html