Chociaż pierwsza część trylogii reprezentowała wysoki poziom względem podobnych utworów, to w moim rankingu nie zajęła – mimo oczekiwań – wysokiej pozycji. Po intrygującym początku wpadła w pułapkę powielanych schematów i fabularnych uproszczeń. Miałam jednak nadzieję, że w drugim tomie autorka – jakby na przekór standardom – rozwinie skrzydła i pokaże, na co ją stać. Płonne były to oczekiwania.
O okładce drugiego tomu trylogii mogę powiedzieć jedynie tyle, że niewiele różni się od tej pierwszego. Jest to chyba najmniejsza różnica pomiędzy obwolutami poszczególnych części cyklu, jaką dane mi było zobaczyć. Po prawdzie zmieniły się jedynie kolory – z kumulacji odcieni niebieskiego do czerwieni. Atmosfera ulega, więc zagęszczeniu. Krwiste niebo zwiastuje problemy. Plusem jest to, że wreszcie dostrzegam twarz modelki, chociaż bardzo zacienioną. Niemniej wciąż uważam, że wydawnictwo Amber nieszczególnie się wysiliło.
Miłość Heleny i Lucasa została potępiona – przez siły wyższe, rodzinę, a nawet ich samych (bądź, co bądź, kazirodztwo to przecież nie przelewki). Kolejne wcielenie Parysa cierpi więc na egzystencjalny ból i wewnętrzne rozdarcie, nie bardzo potrafiąc poradzić sobie z własnymi uczuciami i zasadami społecznymi. Tymczasem Helena wpada w wir „pracy”. Każdej nocy schodzi do Podziemi, chcąc wyzwolić spod klątwy Hektora oraz wszystkich innych Sukcesorów. Wyprawy nie przynoszą jednak spodziewanych efektów. Helena traci siły, niknie w oczach i coraz bardziej poddaje się atmosferze nieuchronnie zbliżającej śmierci. Zwłaszcza, że Dafne po nagłym powrocie rodzicielskim znowu znika, a w rodzinie Delosów próżno szukać wsparcia podczas podziemnych wędrówek. Nagle, gdy już wydaje się, że dziewczyna prędzej zginie, niż osiągnie cel, pojawia się Orion. Początkowo jedynie jako wsparcie w walce, a później jako… kolejny obiekt miłosny. Helena wpada w pułapkę bogów oraz miłości. Czy wyrzeknie się Lucasa (tak zresztą podpowiadałby zdrowy rozsądek)? Czy uda jej się ocalić Sukcesorów przed odwieczną klątwą? Zło śmieje się tylko cicho i snuje własne plany.
Pojawienie się Oriona przelało czarę goryczy schematyzmu. Znowu trójkąt miłosny, znowu dramat emocjonalny głównej bohaterki, znowu dwaj przystojniacy – jeden doskonalszy od drugiego – i te problemy związane z zakazanym uczuciem i umiejętnością pożądania obu, zamiast jednego kawalera. W sumie to nie mam nic przeciwko trójkątom (taka koncepcja paranormalnych romansów), ale nie lubię jak się do owego trójkąta dąży na siłę. A pojawienie się Oriona nagle i niespodziewanie, wydaje się wymuszenie zewnętrznym – gatunku, wydawcy, presji otoczenia? Dramat Lucasa i Heleny był przecież już dość skomplikowany i pociągający; piąte koło u wozu niczego nie wzmocniło, a raczej właśnie przytępiło oryginalność opowieści.
„Wędrówka przez sen” została, jakby dla równowagi spadku formy, wzmocniona oniryczno-delirycznymi wizjami piekła. Są one może nieco wygładzone, zapewne z racji targetu, ale i tak stanowią miłą odmianę w cukierkowym świecie pożądania i zakazanych uczuć. Brakuje mi za to brutalnej dosadności opisów kolejnych ran odnoszonych w walkach. Helena i inni bohaterowie ranni zostają wielokrotnie, ale zieją wyrwy w tkance opisywane są tak lekko i pobieżnie, że nie dociera do mnie ból i cierpienie kolejnych postaci. Wprost przeciwnie. Mam raczej wrażenie, że roztrzaskana czaszka, zerwane skalpy, złamane żebra i wszystkie inne okrucieństwa, są jak rozcięcie palca podczas obierania warzyw. Mało to realistyczne.
Język Josephine Angelini, jeżeli dokonał jakościowego skoku, to w tył. Metaforyczność, którą uważałam za zdolność i nieszablonowość w tekstach autorki, uleciała gdzieś wraz z pojawieniem się miłosnego trójkąta. Tak jakby jedno wyparło drugie. „Wędrówkę przez sen” wciąż czyta się szybko i płynnie, może nawet płynniej niż „Spętanych przez bogów”, bowiem już z przyzwyczajeniem do trzecioosobowej formy narracyjnej, ale bez ukontentowania na poziomie językowej oryginalności.
Wydaje się, jakby drugi tom odwleka jedynie rozwiązanie podstawowego wątku romansowego. Nieszczególnie zainteresowało mnie, poza opisową stroną, samo wędrowanie po piekle, bo zdawało się chaotyczne, nieuporządkowane i pozbawione logiki (chociaż i tak w sferze językowej było najjaśniejszym punktem – nie tyle wędrowanie, co senne wizje). Chociaż „Wędrówka przez sen” jest dużo słabsza od pierwszego tomu trylogii, nie odwiodła mnie od postanowienia ukończenia lektury serii. Zwłaszcza, ze chciałabym się dowiedzieć, czy Lucas i Helena wreszcie poznają prawdę. Zdecydowanie nie kibicują drugiej postaci z trójkąta – Orionowi, nieważne jak bardzo jest przystojny, opiekuńczy i czarujący.
Po tę i inne recenzje, zapraszam na:
http://rec-en-zent.blogspot.com/2014/12/recenzja-ksiazki-wed...