Od recenzji pierwszej części trylogii Amandy Hocking minęło 165 dni. Tyle czasu potrzebowałam, żeby sięgnąć po drugi tom serii. Wiem, że nie miałam pewności, czy będę kontynuowała lekturę „Trylli”, jednak ponad pięć miesięcy zwłoki, to chyba wystarczający okres do namysłu. Dobra, trochę ściemniam. Wcale się nie namyśliłam. Po prostu udałam się po zapasy do biblioteki, a tam z półki patrzyła na mnie „Rozdarta” oraz ostatnia część trylogii Hocking. I wzięłam. Bo skoro patrzyły…
Wydawnictwo Amber zdecydowało się na zdecydowane rozróżnienie wizualne pierwszego i drugiego tomu. „Rozdarta” nęci okładką w różnorodnych odcieniach błękitu i niebieskiego. Dziewczyna siedzi pośrodku łąki pełnej jasnych kwiatów, trzymają koronę na kolanach. Przyznaję, że kolorystyczne skojarzenia zostały doskonale dopasowane do wydźwięku zawartości – ogólnego osamotnienia, trudnych wyborów i swoistego poddania się losowi.
Wendy uciekła. Miała dość rozporządzania jej życiem, dość tajemnic i dość Finna, który nie zamierzał o nią walczyć, tylko zgodnie z wolą jej matki, po jednej nocy (spędzonej wyłącznie na przytulaniu i całowaniu) zgodził się zniknąć z życia królewny. Ale od przeznaczenia nie da się uciec. Wkrótce w poprzednim domu Wendy zjawia się zarówno Finn, jak i nowy tropiciel – Duncan. W dodatku Matt ma pewne opory przed zaakceptowaniem prawdy i Rhysa jako brata. Rzeczywistość przypomina o sobie boleśnie, bowiem już wkrótce ponownie pojawia się także Vittra. Wendy znowu zostaje porwana – tym razem jednak nie tylko przez brutalną Kyrę, ale również przystojnego Lokiego – i trafia do pałacu Vittry, czyli… swojego ojca.
Akcja niezmiennie u Amandy Hocking nie zwalnia. Kolejne wydarzenia następują po sobie w trybie ekspresowym. Wendy wciąż zmienia lokacje, a poza tym miota się między dwoma światami, przekonana, że do żadnego nie pasuje. Oliwa sprawiedliwa wreszcie spełnia rolę z przysłowia i wypływa, odsłaniając przed czytelnikami więcej tajemnic za świata pięknych trolli. Skrywane sekrety wydają się całkiem przemyślane, zwłaszcza motywacje matki Wendy i jej historia.
Jeżeli chodzi o Wendy, to muszę przyznać, że jak na bohaterkę paranormalnego romansu wyróżnia się uporem i stałością w uczuciach (mimo to nieustannie pozostaje irytująca, chociaż już w mniejszym stopniu). Mimo wielokrotnego odtrącenia, wciąż wzdycha do Finna i ubolewa nad swoją wysoką pozycją w świecie trolli, która uniemożliwia jej związek z ukochanym. Nie przeszkadza jej to jednak w budowaniu bardzo poważnej relacji z innym z dotychczasowych bohaterów, mimo, że oboje stwierdzają, że nic do siebie nie czują. Jakaś chemia za to majaczy już w relacji z Lokim. Pocałunków i obmacywanek jest mniej, niż wymagałby tego schemat. I dobrze.
Autorka postawiła też na personalne dramaty. Matt musi odnaleźć się w nowej sytuacji, co oddala go od Wendy, która powoli traci wszystkich, na których jej zależy (niekoniecznie dosłownie, po prostu powoli zaczyna rozumieć rolę, którą ją obarczono). Okazuje się, że Vittrę i Trylle łączy i dzieli więcej, niż można by się spodziewać. Wreszcie też czytelnik dowiaduje się, dlaczego Wendy jest taka niezwykła i przyznaję, że argumentacja Hocking jest jedną z najbardziej logicznych, jakie dane mi było poznać w kontekście paranormalnego romansu.
Język niestety nie dotrzymał kroku fabule i konstrukcjom bohaterów, pozostając bardzo ograniczonym i bez polotu. Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, czy stylu Hocking, ale brakuje czegoś w tej sferze, co pozwoliłoby określić ją mianem lekkiej i przystępnej, ale nie nazbyt uproszczonej. Wiele stwierdzeń się powtarza. Autorka bardzo lubi przede wszystkim „siłę umysłu”. Niekiedy rozpoczyna dwa akapity pod rząd dokładnie tak samo (i nie, nie jest to jakiś zabieg stylistyczny, mający na celu podkreślenie wymowy fragmentu tekstu). Raz czy dwa musiałam odkładać na bok książkę (co rzadko mi się zdarza), bo czytanie postępowało niepłynnie, a niekiedy nawet, infantylność językowa zniechęcała lub budziła śmiech.
Fenomen „Trylli” wciąż nie jest dla mnie zupełnie jasny, jednak w drugim tomie dostrzegam znacznie więcej zalet, niż w pierwszym. Co ciekawe, pomimo sporej przerwy, historia i bohaterowie pozostali w mojej pamięci na tyle wyraźni, że podczas lektury nie zadawałam sobie pytań „Kto to?” albo „Dlaczego?”. Tym razem jestem pewna, że sięgnę po część wieńczący trylogię. I nie tylko dlatego, że i tak już ją wypożyczyłam. Po prostu chciałabym poznać zakończenie niektórych wątków. Nawet romansowego dramatu. Jest coś przejmującego w historii o dziewczynie, która mając niewiele, dowiaduje się, że nie ma nic – nawet prawdziwej tożsamości oraz, tak naprawdę, własnej woli.
Po tę i inne recenzje zapraszam na:
http://rec-en-zent.blogspot.com/2014/12/recenzja-ksiazki-roz...