Są takie serie, na których kontynuację czekam oraz takie, których się obawiam. Jeżeli chodzi o „Nocną szkołę”, to niemalże odliczałam dni. Potrzeba dalszego czytania przyćmiła kompletnie starą zasadę, że druga część jest zazwyczaj gorsza od pierwszej. Istnieją przecież zresztą książki, utrzymujące poziom (lub nawet go podnoszące), na przykład „Harry Potter”. Taki sukces można powtórzyć, prawda? Prawda?
Szaro-czerwona tonacja poprzedniej okładki, ustąpiła szaro-zielonej kolejnej obwoluty. Trójkąt miłosny od pasa w górę trwa na rysunku raz jeszcze. Zmiany zaszły za to w charakterach postaci oraz ich relacjach. Modelka-Allie tuli modela-Sylvaina, podczas gdy model-Carter stoi twardo z boku, niczym ochroniarz pałacu Buckingham. Nie ma już śladu po wcześniejszym, zdublowanym makijażu dziewczyny. Zamiast tego cała trójka jest brudna i chyba nieco poharatana. Nad bohaterami widać las, tak samo jak z tyłu okładki. Chociaż tył – z biegnącym psem i postacią z kapturem naciągniętym na głowę – jest znacznie bardziej niepokojący. Polecenie Eweliny Lisowskiej awansowało z naklejki na nadruk („Genialna! Pochłonęłam w jedną noc! Ta saga uzależnia!”). Względem pierwszej okładki widać jakieś postępy, jednak wciąż sądzę, że Wydawnictwo Otwarte stać na więcej.
Po pożarze, wieńczącym pierwszy tom sagi, przyszedł czas na naprawianie zniszczeń. Na różnych płaszczyznach – tych strawionych przez autentyczny pożar oraz tych, które zniszczył ogień emocji. Cimmeria odżywa, a Allie dojrzewa i ku swojej radości powraca do Cartera. Ale to nie koniec zmian w jej życiu. Dowiaduje się o sobie kilku niezwykłych tajemnic, o których korytarzami niosą się podniecone szepty uczniów; dołącza do grupy Nocnej Szkoły i doświadcza bolesnej straty. Sylvain, który w pierwszym tomie na trochę za dużo sobie pozwolił, raz jeszcze przybliża się do Allie, tym razem wcielając w rolę trenera samoobrony. Wszystko po to, żeby dziewczyna nie została stłuczona na kwaśne jabłko przez o trzy lata młodszą Zoe oraz… nie zginęła przy kolejnym ataku żądnego władzy Nathaniela. A może ataku da się uniknąć? Gdyby tylko udało się odnaleźć tajemniczego szpiega…
Książka zaczyna się w duchu Hitchcocka – od trzęsienia ziemi. Jest pościg, tajemnica i noc. Kłykcie bieleją od zaciskania palców na kolejnych stronicach. Przynajmniej do czasu, gdy Allie wraca do Cimmerii i całość nieco się uspokaja. Chociaż nie na długo. Wkrótce odpowiednią dawkę emocji dostają wielbiciele wątku miłosnego. Na pierwszych stronicach relacja Carter-Allie niemal oślepia ogromem krzesanych, jasnych iskier pożądania. Nabijam się teraz tylko odrobinkę. Owszem, relacja (relacje) miłosna się rozwija i to w zawrotnym tempie, przyjmując strategię sinusoidy, ale chwilami wydaje się to nieco przesadzone i pozbawione logicznej, sensownej motywacji.
Rzecz kłuje w oczy zwłaszcza dlatego, że Allie pożegnała się z imagem buntowniczki, przyjmując Cimmerię za bezpieczną przystań i postanowiła nieco uporządkować dojrzałością swoje życie. Tymczasem w sferze emocjonalnej jakby cofała się w rozwoju. Sensowny dystans, który przybierała wcześniej względem świata i ludzi, zamienia na karuzelę uczuć, których wcale nie odsiewa, a poddaje się każdemu po kolei przy okazji raniąc tych, na których jej zależy. Otworzył się również Carter. Spokorniał za to nieco Sylvain. Postaci drugoplanowe zyskały głębszy rys psychologiczny.
Nie zmieniły się na szczęście umiejętności Daugherty do kreowania nastroju tajemnicy i ogólnego napięcia. Nawet sekrety, które wreszcie zostają rozwikłane, rodzą kolejne serie pytań. W rozwiązaniach fabularnych coraz bardziej zaciera się infantylność głównej bohaterki i targetowe uproszczenia na rzecz dość skomplikowanej intrygi o charakterze politycznym. Jest też miejsce na zdradę i morderstwo.
Niestety moje ogólne odczucia po lekturze „Dziedzictwa” nieco się ochłodziły względem pierwszej odsłony serii. Być może bierze się to z większej ilości scen pozbawionych tempa, a być może z powodu faktu, o którym wspominałam przy recenzji „Wybranych”. Przy lekturze pierwszego tomu nie miałam jeszcze świadomości, o czym jest historia oraz, jaki ma charakter („normalny” czy paranormalny). Ten sekret, główny czynnik, który mnie intrygował, nie występuje już w „Dziedzictwie”. Nie bez znaczenia jest również spora przemiana emocjonalna bohaterów, którzy chwilami zaczynali nużyć lub irytować.
Drugi tom pentalogii „Nocna szkoła” nie pobił sukcesu pierwszego. Nie można jednak powiedzieć, że autorka zawiodła czytelników lub zanotowała wyjątkowy spadek formy. Zgodnie z zasadą dołączyła jedynie do grona powieściopisarek, które najlepsze, co mają prezentują w pierwszej części proponowanej serii. Tak czy siak nie zdecydowałam się na porzucenie sagi. Być może dlatego, że jestem ciekawa, co stanie się z Allie i Carterem, a być może z miłości do psychotycznej osobowości Nathaniela.
Po tę i inne recenzje zapraszam na:
http://rec-en-zent.blogspot.com/2014/11/recenzja-ksiazki-dzi...