Ze wszystkich bajek zawsze najbardziej lubiłam „Kopciuszka”. Pojęcia nie mam, co na to psychoanaliza i jak bardzo pokręconą mnie to czyni, ale domyślam się, że chodzi o coś więcej, niż fakt, że chciałabym być ubierana przez skowronki. Tak czy inaczej oglądam wszystkie ekranizacje i adaptacje filmowe czy serialowe tej historii, na które uda mi się trafić. Seria „Selekcja” Kiery Cass, a nawet pierwsze linijki pierwszego tomu pod tytułem „Rywalki” nie mogłyby wyprzeć się powiązań z „Kopciuszkiem”.
Zresztą sama okładka jasno sugeruje odniesienie. Dziewczyna w wyraźnie balowej, błękitnej sukni przybiera różnorakie pozy. Nad tytułem zawijas imitujący koronę. Na samej górze obwoluty „35 dziewczyn. Jedna korona”. Z tyłu książki „hasłowy” opis, a nie tekst ciągły. Książka ma również tak zwane skrzydełka, które ja osobiście uwielbiam. Na nich właśnie skrywa się pełen opis powieści oraz fragment (osobiście wybrałabym inny). Generalnie wydawnictwo Jaguar trafiło w mój gust (dzięki za okładkę półmatową, zdecydowanie lepiej prezentuje się na półce – zwłaszcza po przeczytaniu, bo na połysku widać odciski palców). Och, to zabrzmiało nieco pedantycznie. „Rywalki” poleca autorka „Paranormalności”, co dla mnie zachętą jest przeciętną, bo tekst Kiersten White nie przypadł mi do gustu.
America należy do grupy „piątek”, czyli artystów. Jednocześnie określa to również jej status majątkowy, któremu daleko do wizji urodzaju. Jakby tego było mało dziewczyna trwa w związku z Aspenem, który należy do jeszcze niższej kasty „szóstek”. Młodzi planują zebrać oszczędności i wziąć ślub pomimo przeciwności losu, gdy sytuacja zaczyna się komplikować. Każda dziewczyna pomiędzy szesnastym a dwudziestym rokiem życia może zgłosić się do rywalizacji o księcia Illei, Maxona. Trzydzieści pięć uczestniczek ma wyłonić losowanie. America nie chce brać w konkursie udziału, jednak sytuacja materialna jej rodziny oraz rodziny Aspena, a także świadomość, że nawet niewybrana przez księcia zmieni kastę na wyższą, ostatecznie ją przekonuje. Zresztą dziewczyna sądzi, że i tak nie ma szans. Zostać wylosowaną przy konkurowaniu z młodymi pannami z całego królestwa? Niemożliwe! A jednak.
Kiera Cass wyraźnie czerpie nie tylko z baśni o „Kopciuszku”, ale – przede wszystkim – z „Igrzysk śmierci”. Podział na kasty (dystrykty), porzucenie ukochanego, tęsknota za siostrzyczką, reality show. Szkoda, że autorka nie zdecydowała się na wykorzystanie psychologicznej kreski i nastroju, zamiast cudzej fabuły.
Akcja książki toczy się raczej jednostajnym rytmem, nieszczególnie nudząc, ale i nie przyspieszając rytmu serca nagłymi zwrotami akcji. Zdecydowanie bardziej autorka skupiła się na wątku miłosnym, niż innych aspektach problemów władzy. Pojawiają się, co prawda próby wtrącenia kilku zagwozdek związanych z tajemnicami państwowymi i zagrożeniami dla kraju, ale rzecz jest raczej płytka i nierzeczywista. Co zadziwia, to fakt, że jak na książkę skupiającą się przede wszystkim wokół romansu, mało w niej opisu uczuciowości. Miłość zostaje sprowadzona do kilku romantycznych scenerii, niezdarnych pocałunków i dylematu, komu America powinna powiedzieć „Kocham cię”. Ale co ma stać za tymi słowami? Wydaje się, że to bardziej moralny dylemat, niż faktyczne uczucie.
Praktycznie wszystkie postaci powieści powinny wylądować na kozetce u psychologa lub nawet psychiatry, bo wykazują cechy osobowości dysocjacyjnych. Maxon zgrywa chłodnego i zdystansowanego, ale jednocześnie bardzo zaaferowanego losami państwa i pragnącego akceptacji ojca oraz dostrzeżenia przez niego dojrzałości syna. Z drugiej zaś strony ma problemy z pohamowaniem własnych popędów i chwilami zachowuje się jak gówniarz, nawet, gdy weźmie się poprawkę na jego młody wiek. W dodatku okazuje się bardziej emocjonalny, niż America, której zachowanie można by porównać z kamieniem. Hmm… Z drugiej jednak strony dziewczyna płacze, tęskni za rodziną i wpatruje się w słoik z monetami, co czyni z niej postać melancholijną. A więc melancholijny kamień? Dziwne. Aspen z kolei kompletnie nie potrafi wytrwać w swoich postanowieniach, które zresztą zmienia z chwili na chwilę. Gdzie są specjaliści, kiedy ich potrzeba?
Język „Rywalek” cechuje prostota. Wydaje mi się, że jest nawet mniej skomplikowany, niż w przypadku innych pozycji z tego gatunku. Kiera Cass najwyraźniej lepiej czuje się w rozwoju fabuły, niż kreowaniu nastroju i świata. Jeżeli pojawiają się opisy, to bardzo skąpe i niepozwalające na wczucie się w klimat lub docenienie wyjątkowo pięknej sukni czy jakiejś misternej ozdoby. Autorka nie posiada również szczególnego talentu do prowadzenia dialogów, które momentami wywołują wybuchy śmiechu. Raz pompatyczne, raz prostackie. Trochę się w tym gubiłam.
Jakkolwiek dostrzec można w „Rywalkach” nawiązania do „Igrzysk śmierci” czy innych opowieści o kastach, nie należy przyjmować tego za wadę (chociaż mnie to rozdrażniło). Dystopia z dystryktami stała się pewną cechą charakterystyczną dla określonego gatunku literackiego. Skupienie na romansie, to również także pewien wyznacznik typu powieści. W ostatecznym rozrachunku okazuje się więc, że „Rywalki” spełniają targetowe założenia w kwestii rozwoju fabularnego. Szkoda jedynie, że Kiera Cass nie zdecydowała się poświęcić swoich bohaterom więcej uwagi i uczynić ich bardziej realistycznymi. Żałuję również bardzo potencjału opisowego, niektóre elementy pełnego przepychu pałacu i wystrojonych uczestniczek konkursu, aż prosiły się o dopowiedzenie.
Po tę i inne recenzje zapraszam na:
http://rec-en-zent.blogspot.com/2014/11/recenzja-ksiazki-ryw...