Sklotę, jej futrzanego przyjaciela Kaktusa oraz resztę tej zabawnej paczki poznaliśmy już jakiś czas temu, gdy polecałam Wam pierwszą część serii z ich przygodami. Nie oszczędzałam wtedy ochów i achów, bo nie ukrywam, że książeczka ta wywarła na mnie i na mojej córeczce bardzo pozytywne wrażenie. Cudownie było czytać o pomysłach tych wesołych dzieciaczków. Trzeba przyznać, że fantazji to im nie brakuje nigdy. Dlatego z przyjemnością sięgnęłyśmy po pozycje opisującą dalsze losy tej zgranej paczki i ich zwierzaków.
I od razu Wam powiem, że tym razem ponownie czeka nas dużo śmiechu. Bo Sklota i jej przyjaciele potrafią nawet z najbardziej nudnej czynności stworzyć niewiarygodną wręcz historię. Wciąż buzia mi się śmieje, gdy wspomnę te ich wszystkie poczynania. Naprawdę podziwiam autorkę tych książek za pomysłowość, ogromną wyobraźnię i jeszcze więcej poczucia humoru. Bo mam nadzieję, że przygody Skloty i Kaktusa nie są oparte na prawdziwych wydarzeniach. Gdyby tak było, na pewno współczułabym ich rodzicom. Chociaż... no cóż. Jeszcze wszystko przede mną, ale moja Natalka zdecydowanie przejawia skłonności do zabaw w stylu małej Skloty. Hm... mam nadzieję, że się jednak mylę...
Bo nie jestem pewna, czy chciałabym otrzymać od mojego dziecka taki prezent jaki Skolta podarowała siostrze. A już na pewno nie chciałabym, by Natalka myślała, ze moje ufarbowane włosy to efekt przechodzonego przeze ze mnie właśnie kryzysu wieku średniego, bądź też skutek tego, ze posiadam pchły! A gdyby tak moja córka chciała uczcić Dzień Matki w podobny sposób co te małe urwisy, chyba bym osiwiała
Wiem, że tak naprawdę niewiele Wam mówią te moje małe wspominki, ale tak szczerze mówiąc - o to właśnie mi chodzi. Nie chciałabym zdradzać Wam fabuły tych opowiadań, bo wierzcie mi, że znacznie lepiej będziecie się bawić czytając je osobiście. Bo pomysłowość Skloty często przerasta nasze oczekiwania. Wiemy, że ta kilkulatka jest bystra i bardzo spostrzegawcza, ale świat widziany jej oczami jest znacznie bardziej ciekawy niż możemy sobie to wyobrazić. A sytuacje, które dla nas dorosłych są tak naturalne, że nawet nie zwracamy na nie uwagi - ona potrafi obrócić w prawdziwe przygody, których przeżycie wywołuje u jej znajomych dreszczyk na plecach. Tak było, gdy ta mała dziewczynka postanowiła dbać o swoją urodę, lub... gdy nadciągał koniec świata!
Co ja zresztą będę Wam tu pisać. I tak nie da się ukryć, ze Sklota skradła moje serce. Uwielbiam czytać książki, gdzie ich autor potrafi tak fajnie wcielić się w dziecko i przedstawia otaczający nas świat z punktu widzenia małego człowieka. A gdy jeszcze ów człowiek jest tak pomysłowy jak nasza bohaterka, wszystko nagle nabiera barw. I nie da się ukryć, że podczas czytania takich lektur uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
Przyznaję się bez bicia, że tym razem, gdy książeczka ta do nas trafiła byłam bezlitosna i przeczytałam ją zupełnie sama. Dlaczego? Bo Alicja czyta już książki samodzielnie. Zatem staram się za każdym razem podsuwać jej takie lektury, które na pewno jej się spodobają i moje dziecko będzie kojarzyło czytanie z czymś bardzo przyjemnym, a nie przykrym obowiązkiem. Zatem Sklota i jej nowe przygody trafiły na półeczkę, na której stawiam lektury dla mojej małej czytelniczki. Jest to książka, po którą moja Ala sięgnie sama. Jestem tego pewna.
Recenzja z bloga:
http://ksiazeczki-synka-i-coreczki.blogspot.com/2014/11/figl...