Do przeczytania „Bram Raju” zabierałam się już od dłuższego czasu. Miałam jakieś opory przed sięgnięciem po tą pozycję, ponieważ „Zagubieni w czasie” nie spodobały mi się, ale że jako nie lubię pozostawiać serii niezamkniętych to przeczytałam i ją. I muszę stwierdzić, że ponownie się zawiodłam.
Po wielkim finale oczekiwałam czegoś więcej. Nagłych zwrotów akcji, napięcia, czegoś szokującego... a otrzymałam przysłowiowe flaki z olejem. Autorka zamiast skupić się na niebezpieczeństwie związanym z próbą dostania się do Edenu przez Lucyfera swoją uwagę poświęca na „miłosne dramaty” większości bohaterów. Schuyler zrobiła się dla mnie bardzo irytującą postacią, gdyż była zazdrosna o Oliviera za to, że związał się z inną dziewczyną, a sama przecież twierdziła, że nie chce z nim być, bo jest dla niej jak brat. Sama bitwa piekła z wampirami była opisana bardzo krótko i prawie nic nie wnosiła do opowieści. Było tylko parę momentów, które można nazwać intrygującymi. Autorka cofa nas również do roku 1452 i pokazuje, w jaki sposób doszło do poczęcia Bliss (do tej pory zastanawiam się czy było to potrzebne, gdyż dobrze wiemy czyim dzieckiem jest).
W książce pojawiają się wilki i pewna historia z nimi związana dogłębniej opisana w innej powieści Melissy de la Cruz pod tytułem „Wilczy pakt”. Ci co chcą przeczytać ją lepiej niech zrobią to przed „Bramami Raju”, gdyż poznają jej zakończenie i zepsuje to całą zabawę (niestety ja postąpiłam odwrotnie).
Szkoda, że te ostatnie tomy nie są chociaż w podobnym stopniu tak ciekawe jak te początkowe. W sumie cała seria nie jest zła. Podobał mi się motyw ukazania upadłych aniołów pod postacią wampirów. A wampirów, że nie są nieśmiertelni w sposób jaki zawsze są opisywane.
http://magiczneksiazki.blogspot.com/