Są takie książki, które złotymi zgłoskami zapisały się w historii literatury science fiction. Wraz z upływem czasu nie straciły nic a nic ze swej wartości, a ich przekaz jest uniwersalny. Co więcej, świeżością i polotem na głowę biją młodsze od siebie pozycje. I jeśli poprosicie znawców o stworzenie spisu najważniejszych utworów sf, takie książki znajdą się w nim na pewno. Przykład? Proszę bardzo: „Piknik na skraju drogi” braci Strugackich. Niby powiastka niewielkich rozmiarów, a rosyjscy pisarze zmieścili tu więcej niż inni w tekstach dużo obszerniejszych.
Oto obcy odwiedzili naszą planetę; w kilku miejscach po ich lądowaniach pozostały wyraźne ślady. Kim byli? Czym są pozostawione przez nich przedmioty – rodzajem wyzwania rzuconym ziemskim naukowcom, czy też odpadkami po krótkim przystanku w gwiezdnej podróży? Może tylko część z tych rzeczy to śmieci, a reszta to po prostu zguby? Pytań jest mnóstwo, jednoznacznych odpowiedzi brak. Kontakt z wyżej rozwiniętą cywilizacją jest u Strugackich tylko pośredni – to nie „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” czy historyjka dla dzieci w rodzaju „E.T.” (z całym szacunkiem dla dorobku Spielberga).
Do stref lądowania, pełnych zagrożeń i pułapek, po cenne rzeczy wchodzą tak zwani stalkerzy. Kwitnie nielegalny handel wszystkim, co da się ze stref zabrać. Poza pamiątkami po obcych, na terenach lądowania występują zjawiska, które stanowią sporą niewiadomą nawet dla najtęższych umysłów. Z czasem rodzą się nowe terminy dla opisania rozmaitych osobliwości, a w wyprawach do zon, z uwagi na liczne zagrożenia, ludzi coraz częściej zastępują roboty. Kolejną anomalią, zaznaczoną i krótko opisywaną w książce, jest powrót niektórych zmarłych do życia; nie wiadomo dlaczego takie zmartwychwstania mają miejsce. Naukowcy znajdują praktyczne zastosowania dla „pustaków”, „bransolet”, „owaków” i innych przedmiotów, ale nigdy nie ma pewności, że odkryto ich właściwe, pierwotne przeznaczenie. Strefy na początku traktowano jak wrzody, ale z czasem coraz trudniej było określić, czym tak naprawdę są – skarbcami, puszkami Pandory, czy diabelską pokusą? Znaleźli się tacy, którzy – uważając je właśnie za dzieło szatana – twierdzą, że niczego nie powinno się stamtąd wynosić.
Strefa w Harmont, jak wszystkie inne, kusi, jest źródłem zysków, ale też okalecza i zabija. Profesję stalkera uprawia także Red Shoehart. Czytelnik poznaje go jako młodego, odważnego człowieka, zaopatrzonego w ostre jak brzytwa poczucie humoru. Red 28-letni to już człowiek z żoną i dzieckiem, starający się utrzymać rodzinę kochający ojciec. Jego córeczka zdradza wyraźne oznaki mutacji, która z czasem się pogłębia. I tu kolejne pytania: skąd mutacje, gdzie czynnik mutagenny, skoro brak jakiejkolwiek radiacji? Czy genetycznie skażenie ludzi przez strefę było czymś z góry zaplanowanym i czy w ten sposób obcy chcą przejąć kontrolę nad ziemią? Trzy lata później Shoehart, choć jeszcze dość młody, jest facetem po więziennej odsiadce, z bagażem doświadczeń. Właściwie nie rozstaje się z alkoholem – antidotum tłumiącym niepokoje i stres związany z przebywaniem na terenie lądowania. W Harmont coraz częściej mówi się o niezwykle cennych i potężnych artefaktach; ludzie tworzą kolejne legendy jak ta o kuli, która ma rzekomo spełniać życzenia. Na ostatnią wyprawę Red rusza właśnie po ten artefakt…
„Piknik” to książka niezwykle treściwa, bo Strugaccy świetnie zagospodarowali 170 stron. Mamy tu dobrze skonstruowanego, bardzo ludzkiego głównego bohatera, który walczy o przetrwanie, wzmaga się z wyrzutami sumienia po śmierci znajomego i zmienia się z wiekiem „na oczach” czytelnika. Prawdziwą metamorfozę przechodzi jednak na końcu książki. Autorzy umiejętnie nakreślili także (pół)światek stalkerów i ludzi sprzedających wyniesione ze strefy dobra. Jeden z bohaterów, niejaki Richard Nunnun, zawodowo zwalcza nielegalny handel i jednocześnie sam się nim zajmuje. W tekście wyraźnie widać, że zupełnie inaczej na sprawę lądowania i istnienia stref patrzą naukowcy, tacy jak doktor Pillman czy Kirył. Trudno bowiem zmierzyć się im z czymś, co łamie lub wykracza poza podstawowe prawa fizyki i chemii.
W „Pikniku” znalazły się też rozważania na temat natury ludzkości jako zbiorowości (dążność do przetrwania) i tego, co nazywamy rozumem. Biorąc pod uwagę masę świetnych pomysłów i dodając do tego błyskotliwe, niebanalne dialogi (na przykład rozmowa Pillmana z Nunnunem) otrzymujemy szczególną mini-powieść. Podczas lektury ani przez chwilę nie czuje się, że książka ma prawie czterdzieści lat. „Piknik” to po prostu esencja tego, co w sf najlepsze i z tego powodu w pełni zasługuje na stałe miejsce w kanonie gatunku.