Ta niepozorna książka (wydanie z 1990r.) już od dłuższego czasu leżała sobie na jednej z półek domowej biblioteczki. Od dawna też planowałam ją przeczytać, ale zawsze odkładałam ją na później. Aż w końcu się doczekała. Pierwszy raz z "Wichrowymi Wzgórzami" miałam styczność przypadkiem, gdy natrafiłam na ich ekranizację (a było to już dawno), czego z początku żałowałam, bo z chęcią zagłębiłabym się w tą powieść, nie znając już na wstępie historii w niej przedstawionej. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak niewielkie miałam pojęcie na jej temat.
Miłość przybiera różne oblicza. Od miłości platonicznej, poprzez silne uczucie, chęć dzielenia z drugą osobą każdej chwili, radości i smutków, aż po miłość szaleńczą, trudną, zaborczą, bezkompromisową czy nawet toksyczną. Uczucie, jakie połączyło Katarzynę i Heathcliffa z pewnością zalicza się do ostatniej kategorii, co pociąga za sobą szereg konsekwencji, które wpłyną nie tylko na nich, ale i na całe ich otoczenie.
Czarnowłosy przybłęda staje się oczkiem w głowie ojca rodziny, najlepszym przyjacielem psotnej Katarzyny i największym wrogiem jej brata, Hindley'a. Chłopiec, choć często dręczony, potrafił umiejętnie wykorzystać swoje wpływy u ojca, a z Katarzyną wkrótce stał się nierozłączny, zwłaszcza w trudnych czasach, gdy to Hindley przejął opiekę nad młodszym rodzeństwem. A jednak przyszła chwila, gdy dziewczyna z niesfornej, nieobytej panienki stała się prawdziwą młodą damą i wkrótce przyjęła oświadczyny. Tymczasem Heathcliff, zdruzgotany odrzuceniem ze strony Katarzyny, którą przecież kochał z wzajemnością, ucieka bez słowa. A co potem? Cóż, jest spokojnie. Przynajmniej do czasu, gdy na horyzoncie znów pojawia się Heathcliff, powoli szykując swoją zemstę...
"Oboje dążyli do wspólnego celu, bo on kochał i pragnął ją wielbić - a ona kochała i pragnęła być uwielbiana."
Zaledwie ko kilku stronach nie mogłam już pojąć, dlaczego tak długo zwlekałam z sięgnięciem po "Wichrowe Wzgórza". Czytało mi się naprawdę świetnie (między innymi ze względu na czarujący styl wypowiedzi) i z żalem przerywałam lekturę choćby na chwilę. Przy tej opowieści nie da się zachować całkowitego opanowania. W obliczu mających tam miejsce niegodziwości nie da się nie współczuć osobom na nie wystawionym, choć bywa, że odczucie to zostaje szybko zastąpione przez gniew czy nawet nienawiść, gdy opada maska pozorów. Nawet osoby przepełnione pewnością siebie mogą mieć swoje chwile słabości, nawet draniom można w pewnych momentach współczuć, tak samo, jak można mieć chęć potrząsnąć kimś, kto przecież zwykle jawi nam się jako ofiara, nie łotr. Nieraz miałam też ochotę czymś rzucić (choć nie książką, za bardzo obawiałam się o jej późniejszy stan), nie mogąc znieść pewnych sytuacji. Wyraźna granica między dobrem a złem? Na pewno nie tutaj.
"Nasze dusze są jednakowe, niezależnie od tego, co w nich tkwi."
Bohaterowie "Wichrowych Wzgórz" nie są bez wad. Wręcz przeciwnie - mają ich całą masę, jednak właśnie to świadczy o ich autentyzmie i sprawia, że są pełni życia, jakby byli prawdziwymi ludźmi wciągniętymi na karty powieści. Świetnie sprawdził się również sposób, w jaki autorka przedstawiła całą tę historię - nie jako bezpośredni opis zdarzeń, ale opowieść snutą przez osobę dobrze zorientowaną w przeszłych wydarzeniach i zaznajomioną z wszystkimi, których dotyczy. "Wichrowe Wzgórza" z pewnością są lekturą ponadczasową, pełną skrajnych emocji, często wynikających z tego samego uczucia - miłości. Bezsprzecznie zaskarbiła sobie moje uznanie i... właściwie nie wiem, co miałabym jeszcze pisać. Z pewnością jeszcze do niej powrócę, może wtedy dodam na jej temat coś więcej. A więc, jeśli jeszcze macie jakieś wątpliwości, proponuję szybko się ich pozbyć i sięgnąć po "Wichrowe Wzgórza".
"Gość, który nie zamierza więcej powrócić, bywa mile widziany."
Recenzja z mojego bloga:
http://krople-szczescia.blogspot.com/2014/11/e-bronte-wichro...